Demokracja amerykańska, choć niedoskonała jak wszystkie, zawsze szczyciła się jednym – zapewniała stabilizację. Konflikty rozwiązywane były pokojowo, w sądach, legislaturach i innych instytucjach państwa. Rozstrzygało je prawo, a nie siła albo groźba jej użycia. Czyżby 6 stycznia 2021 r. miał przejść do historii jako koniec pewnej epoki albo groźna zapowiedź jej końca?
Rokosz kilkudziesięciu tysięcy fanatycznych trumpistów w Waszyngtonie i ich atak na siedzibę Kongresu, starcia z policją, w wyniku których – mimo powściągliwości funkcjonariuszy – nie uniknięto pierwszych ofiar, w tym jednej śmiertelnej, to wydarzenia o charakterze nieznanym w stolicy USA od 1814 r., kiedy Anglicy spalili Biały Dom.
Czytaj też: Zamieszki w Waszyngtonie
Republikanie zgłaszają „obiekcje”
Nie wiadomo, czy na zamieszkach w środę się skończy. Władze Waszyngtonu wprowadziły godzinę policyjną i pod koniec dnia opanowały sytuację, a wieczorem Kongres wznowił sesję, aby dokończyć procedurę zatwierdzania wyniku wyborów prezydenckich. Ceremonia ta, dotychczas rytualna formalność, w tym roku stała się platformą kontestowania zwycięstwa Joego Bidena przez ponad setkę legislatorów Partii Republikańskiej. Popierają oni absurdalne zażalenia Donalda Trumpa, że wybory zostały sfałszowane, i zgłaszają „obiekcje” wobec oficjalnego uznania jego porażki.
Kiedy sprzeciw taki wobec rezultatu wyborów choćby w jednym stanie zgłaszają członkowie obu izb Kongresu, musi się odbyć dwugodzinna debata i głosowanie, rozstrzygające, czy zostanie przyjęty. Fakt, że zdecydowana większość legislatorów odrzuca te obiekcje jako nieuzasadnione, przesądza, iż próba odebrania zwycięstwa Bidenowi jest skazana na niepowodzenie.