Ostatni weekend był pod wieloma względami wyjątkowy dla Holendrów. Z powodu pandemii i obaw przed przeciążeniem służby zdrowia premier Mark Rutte zdecydował się dodatkowo zaostrzyć restrykcje. Kraj i tak pozostaje w lockdownie: z zamkniętymi restauracjami i kawiarniami, nieczynnymi basenami, siłowniami, obiektami sportowymi i szkołami.
Tylko nie godzina policyjna
W ubiegłym tygodniu ograniczono zasady spotkań towarzyskich – w domu można przyjąć jednego gościa. Holandia postawiła też na międzynarodową izolację. W obawie przed kolejną falą zachorowań, spowodowaną działaniem tzw. brytyjskiego wariantu, rząd zawiesił połączenia z Wielką Brytanią, RPA i Ameryką Południową. Ogłaszając dodatkowe restrykcje, minister zdrowia Hugo de Jonge zapowiedział, że przed Holendrami „czarne” tygodnie.
W ramach nowych restrykcji premier Rutte wprowadził godzinę polityczną – pierwszą w powojennej historii Holandii. Ma obowiązywać od godz. 21 do 4:30 nad ranem co najmniej do 10 lutego. Wtedy rząd ponownie oceni zagrożenie i zdecyduje o jej zdjęciu lub przedłużeniu. To właśnie przez godzinę policyjną holenderskie społeczeństwo zdecydowało się zamanifestować gniew i zmęczenie na ulicach.
W weekend demonstracje przeciw zaostrzaniu reżimu sanitarnego odbyły się w co najmniej dziesięciu miastach. Doszło do starć z policją i zamieszek, zgodnie ocenianych jako jedne z największych w ostatnich dziesięcioleciach.