Na piątkowej konferencji prasowej premier Wielkiej Brytanii ogłosił, że tzw. wariant brytyjski SARS-CoV-2 może być bardziej śmiertelny. Kluczowe jest słowo „może”. Jak dodał trochę później doradca naukowy sir Patrick Vallance, nie ma na to silnych dowodów. Podkreślił wręcz, że uzyskane wyniki budzą sporo niepewności i trzeba więcej pracy, by otrzymać dokładne dane.
Gdy o ustaleniach naukowych mówią politycy...
To dość zaskakujące, że o czymś tak istotnym dowiadujemy się z konferencji polityka. Wiadomo, że słowa Johnsona podbijają teraz medialne nagłówki, z których słowo „może” bardzo często wypada. Nic dziwnego, złe wieści mają większy zasięg. Skoro więc politycy zdecydowali się informować opinię publiczną na całym świecie o wzroście śmiertelności na skutek zakażeń wariantem koronawirusa, o którym w telewizji, radiu i prasie słyszymy niemal każdego dnia, to należy oczekiwać, że opierają się na konkretnych informacjach.
I tu niespodzianka. Wszystko, co na ten moment możemy znaleźć, to raport opublikowany przez Rządową Grupę Doradczą ds. Nowych i Pojawiających się Zagrożeń Wirusami Układu Oddechowego (NERVTAG). Przedstawia on w punktach wnioski z analiz, których wyników nie zaprezentowano. A powinno być zupełnie na odwrót: najpierw wyniki, ich naukowe opracowanie i upublicznienie, a dopiero wtedy konferencja polityków.
Czytaj też: Obalamy fake newsy nt. szczepionki na koronawirusa
Zabójczy wirus. Po co straszyć ludzi?
Warto wspomnieć, że wcześniejsze dane epidemiologiczne nie wskazywały, by zakażenie B.1.1.7, bo tak nazywa się wariant wirusa zwany brytyjskim, wiązało się z większym ryzykiem zgonu. Choćby dlatego tezy, które sugerują sytuację odwrotną, warto oprzeć na konkretach. Zamiast tego raport NERVTAG stwierdza, że w porównaniu do innych wariantów śmiertelność na skutek zakażenia B.1.1.7 może być ok. 30 proc. większa – bez względu na wiek chorego. W dokumencie jednocześnie podkreślono, że przeprowadzona analiza miała swoje ograniczenia, więc potrzeba kolejnych badań.
Pytanie, po co w ogóle raport został upubliczniony na tym etapie. Wątpię, żeby osobom pracującym w NERVTAG zależało na straszeniu ludzi, powiedzmy sobie szczerze, na całym świecie. Ale taki właśnie jest tego skutek. Mogę się tylko zastanawiać, czemu miały służyć słowa Borisa Johnsona. Może były po prostu nieostrożne. Trudno nie odnieść wrażenia, że ostatnio za sytuację zdrowotną w Wielkiej Brytanii wini się przede wszystkim wirusa – jest bardziej zakaźny, a teraz ma być na domiar złego bardziej śmiertelny.
Potrzebne badania eksperymentalne
Analizy, które krótko podsumowuje raport NERVTAG, mają charakter obserwacji epidemiologicznej. Wcześniejsze sugerowały, że B.1.1.7 rozprzestrzenia się łatwiej o ok. 50 proc. Wciąż jednak nie wiadomo, czy wynika to z właściwości biologicznych tego wariantu, czy z czynników związanych z mobilnością człowieka – pisaliśmy o tym niedawno z Emilią Skirmuntt, wirusolożką z uniwersytetu w Oksfordzie. Podkreślaliśmy, że konieczne są badania laboratoryjne. Można do nich wykorzystać linie ludzkich komórek nabłonka dróg oddechowych i zwierzęta, np. myszy lub chomika z ludzką wersją receptora ACE-2, który jest dla SARS-CoV-2 przepustką do wnętrza komórki.
Dokładnie w taki sposób zbadano mutację D614G koronawirusa, polegającą na zamianie pojedynczego aminokwasu w białku S: zamiast kwasu asparaginowego występuje glicyna. Dzięki tej modyfikacji wirus stał się bardziej zakaźny, ale nie bardziej śmiertelny. Nic więc dziwnego, że podlega selekcji pozytywnej i szybko upowszechnił się u cyrkulujących na świecie wariantów. Dziś ma ją niemal każdy z nich. Mutację pierwszy raz stwierdzono na przełomie stycznia i lutego 2020 r., ale media szerzej pisały o niej znacznie później – jeszcze jesienią można było przeczytać, że to „nowa mutacja”.
Czytaj też: Szczepionki mRNA. Co je łączy, co różni, która jest lepsza?
W pandemii słowa ważą więcej
Podsumowując: mamy raport oparty na analizie „wczesnych danych”, wymienia się w nim liczne ograniczenia i wskazuje na potrzebę dalszych badań, by ocenić kwestię śmiertelności na skutek zakażenia wariantem B.1.1.7. Czytając sam raport, nie sposób się do niego krytycznie ustosunkować, bo prezentuje w punktach ustalenia, a nie wyniki badań.
Mamy też polityków, którzy w świetle fleszy informują świat, że wariant ten może być bardziej zabójczy. I robią to, mimo że czas pandemii wymaga ostrożności. Nie wyciągają również wniosków z poprzednich doświadczeń na swoim podwórku. To właśnie Johnson stwierdził jakiś czas temu na podstawie „wczesnych danych”, że B.1.1.7 jest o 70 proc. bardziej zakaźny.
Kolejne analizy wskazały, że jednak o 50 proc. Obecnie mówi się, że o 30. Warto dodać, że początkowo z obserwacji epidemiologicznych nie wynikało, by wariant ten wiązał się z cięższym przebiegiem choroby czy wyższą śmiertelnością. Poczekajmy więc na pogłębione, a nie wczesne analizy, w tym na wyniki badań eksperymentalnych. A chronić przed koronawirusem trzeba się niezależnie od tego, czy dany wariant jest bardziej niebezpieczny, czy nie. Covid-19 to loteria, która – z nowymi mutacjami wirusa czy bez – zabija i tak zbyt wielu ludzi.
Czytaj też: Amantadyna i covid? Słuchajmy ekspertów, a nie polityków