Jeśli parlament się zgodzi, rząd Holandii pierwszy razy od II wojny światowej wprowadzi godzinę policyjną. Miałaby obowiązywać nocą z wyjątkiem wyjść służbowych i ważnych przyczyn, w tym spacerów ze zwierzętami. Złamanie zasad wiązałoby się z ryzykiem kary w wysokości 95 euro. Dodatkowo wprowadzono zakaz przylotów obywateli Wielkiej Brytanii, RPA i niektórych państw Ameryki Południowej. Od grudnia zamknięte są szkoły i część sklepów, a wprowadzając kolejne restrykcje, rząd chciałby powstrzymać brytyjski, bardziej zakaźny wariant koronawirusa. Zdaniem ekspertów sytuacja jest na tyle poważna, że brak zdecydowanych działań doprowadzi w lutym do poważnego wzrostu liczby zachorowań – obecnie to 5–6 tys. nowych stwierdzeń dziennie.
Czytaj też: Covid-19 zabił już dwa miliony ludzi
Holenderska praworządność
Pomysł z godziną policyjną firmuje pełniący obowiązki premiera Mark Rutte, który mówi, że kraj jest na rozdrożu, a wariant brytyjski nie pozostawia żadnej alternatywy. Rutte ma trudne tygodnie. 17 marca Holendrzy powinni wybierać parlament, a rządzący od ponad dekady premier właśnie podał swój gabinet do dymisji – to pierwsza rezygnacja od 20 lat, wtedy szło o bierność holenderskich żołnierzy podczas masakry w Srebrenicy.
Teraz zabieg jest przede wszystkim honorowy, gabinet będzie funkcjonował do czasu wyłonienia nowej ekipy. Powodem rezygnacji był raport komisji parlamentarnej przyglądającej się działalności urzędów skarbowych, których decyzje skrzywdziły kilka lat temu od 20 do 30 tys. rodzin. Wiele z nich oskarżenia o wyłudzanie świadczeń socjalnych zaprowadziło na skraj przepaści.
Komisja ustaliła, że urzędnicy bezprawnie zajęli się polowaniem na niby-oszustów, od wytypowanych rodzin żądali zwrotu zasiłków, przy wydawaniu decyzji powoływali się na drobiazgi natury formalnej. Do biurokratycznej bezduszności dochodził rasizm, gdyż szczególnie dokładnie przyglądano się rodzinom, w których przynajmniej jedno z rodziców nie miało holenderskiego pochodzenia.
Afera nie jest nowa, już w zeszłym roku powołano fundusz odszkodowawczy, niemniej raport „Bezprecedensowa niesprawiedliwość” wskazuje, że w czasach poprzednich gabinetów pod przewodnictwem Ruttego państwo łamało podstawowe zasady praworządności. Konkluzje śledztwa nie bez satysfakcji przyjęły ekipy rządzące w Polsce i na Węgrzech, które naciskany przez parlament Rutte piętnował na arenie Unii Europejskiej właśnie za gwałcenie reguł praworządności.
Teflonowy premier przetrwa kryzys?
Rutte pewnie sobie poradzi, jego ugrupowanie pozostaje liderem sondaży. Wieloletni premier m.in. przez swoją elastyczność – także ideologiczną – nazywany jest Teflonowym Markiem. Raz, że nie przyklejają się do niego skandale i afery, które w innych krajach wysadziłyby kariery niejednego polityka. Dwa, że trzykrotnie posklejał rządowe koalicje i pewnie wiosną zrobi to znowu – na nie Holandia jest skazana, bo nie korzysta z żadnych progów wyborczych, przez co parlament jest bardzo rozdrobiony i uzyskanie w nim większości wymaga sojuszu kilku, bywa, że nie zawsze bliskich sobie ugrupowań. A trzy – potrafił zyskiwać poparcie obywateli wtedy, gdy jego koalicjanci tracili.
Na przykład obecny minister zdrowia – lider jednego z koalicjantów– ogłosił, że nie poprowadzi swojej partii do wyborów. Uznał, że ze względu na niezadowalający styl i efekty walki z pandemią, w tym poważny falstart akcji szczepień, bardziej niż atutem byłby obciążeniem. Podobne trudności mają liderzy stronnictw opozycyjnych: jeden z głośnych populistów w listopadzie wyleciał na minie rasistowsko-antysemickiego skandalu, który wybuchł w partyjnej młodzieżówce. Kolejny zrezygnował z przewodnictwa, bo był ministrem spraw społecznych i zatrudnienia, gdy urzędnicy skarbówki polowali na wyłudzających zasiłki.
Rozdrobnienie sceny i oferty politycznej w połączeniu z dość szczerymi odpowiedziami ankietowanych sprawia, że sondaże dość dokładnie przewidywały rozkład mandatów. Sondaż pierwszy po rezygnacji rządu wskazuje, że ugrupowanie Ruttego sporo traci, ale nie dość, żeby znów nie stanąć na czele koalicji. W zeszłych wyborach największym zagrożeniem były antyimigranckie i antymuzułmańskie sentymenty, rozpalone przez radykalnie prawicowych populistów. To był też okres świeżo po zwycięstwie Donalda Trumpa i wydawało się, że wobec kryzysu migracyjnego tak też będzie wyglądała przyszłość europejskiej polityki. Aby zrównoważyć tamte prądy, centroprawicowiec Rutte nadał swoim działaniom kurs silnie prawicowy.
Czytaj też: Czy szczepionek na covid wystarczy dla całej Europy?
Wirus i antyszczepionkowcy
Tym razem najpoważniejszym przeciwnikiem jest koronawirus i m.in. towarzyszące mu teorie spiskowe, popularne także w Holandii. Bywa ona często przedstawiana jako szklana kula, w której widać przyszłość Europy. Faktycznie Holendrzy wielokrotnie stali w awangardzie zmian społecznych – wyprzedzili choćby rewolucję 1968 r., jako pierwsi zerwali z polityczną poprawnością w debacie publicznej itd.
Za niespełna dwa miesiące okaże się, czy Mark Rutte znajdzie sposób np. na ograniczenie wyborczego wpływu m.in. antyszczepionkowców i na ile jego pomysły będzie można powtórzyć w innych miejscach kontynentu.
Czytaj też: Izrael szybko się szczepi. Co stoi za tym sukcesem?