Joe Biden potwierdził, że jego administracja, jak zapowiadał podczas kampanii wyborczej, będzie przywiązywać ogromną wagę do obrony praw osób LGBT, i to nie tylko w USA, lecz i za granicą. Już 4 lutego prezydent podkreślił to w swym przemówieniu wygłoszonym w departamencie stanu, poświęconym polityce zagranicznej, i zaraz potem Biały Dom ogłosił podpisane przez niego tzw. memorandum bezpieczeństwa narodowego o „promowaniu praw lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transpłciowych i interpłciowych (urodzonych z cechami obu płci)”. Jak powiedział sekretarz stanu Anthony Blinken, dokument ten „jest odbiciem wielkiej wagi, jaką prezydent przywiązuje do tych spraw w USA i na całym świecie”.
LGBT. Kwestia bezpieczeństwa narodowego
Potwierdzeniem tego, jak serio Biden traktuje temat, jest sam fakt, że o promowaniu praw osób LGBT mówi się w „Notatce w sprawie bezpieczeństwa narodowego” – jak można przetłumaczyć nazwę standardowego prezydenckiego dokumentu z dyrektywami dla agencji rządu. Dokumenty tak określane dotyczyły w przeszłości niemal wyłącznie zagrożeń dla Ameryki ze strony obcych państw, ich sił zbrojnych, wywiadów bądź międzynarodowych organizacji terrorystycznych.
Biden jednak już jako wiceprezydent w gabinecie Baracka Obamy współpracował z nim w przygotowaniu manifestu pod nazwą „Międzynarodowe Inicjatywy na rzecz Promocji Praw Osób LGBT”. I nawet jako pierwszy – przed ówczesnym prezydentem – publicznie poparł legalizację małżeństw homoseksualnych, o co zresztą Obama miał do niego pretensje. Jako prezydent Biden jeszcze przed wspomnianym memorandum ogłosił dekret rozszerzający na osoby LGBT federalne przepisy przeciw dyskryminacji.
Memorandum z 4 lutego zobowiązuje agencje rządu amerykańskiego działające za granicą do promowania i popierania praw LGBT. „Wszyscy ludzie powinni być traktowani z szacunkiem i godnością, powinni żyć bez lęku niezależnie od tego, kim są i kogo kochają”, czytamy w dokumencie, napisanym językiem dyplomatycznych wieloznaczności i eufemizmów.
Czytaj też: W Stanach Bidena Kaczyński nie znajdzie sojusznika
Sankcje za łamanie praw osób LGBT
Tekst zaleca „zwalczanie kryminalizacji statusu i zachowania (seksualnego) osób LGBT oraz homofobii, transfobii i nietolerancji” wobec stylu życia tych grup. Sugeruje, by agencje pomocy amerykańskiej dla zagranicy, rozdzielając fundusze, uwzględniały potrzeby LGBT. Nakazuje „szybką i znaczącą” reakcję rządu USA na „poważne incydenty zagrażające prawom osób LGBT za granicą”. „Kiedy rządy obcych państw wprowadzą restrykcje na te prawa, zagraniczne agencje USA rozważą stosowną odpowiedź, z użyciem pełnego wachlarza dyplomatycznych instrumentów włącznie, jak również, kiedy to będzie właściwe, sankcji, zakazów przyznawania wiz i innych działań”. Uff, nareszcie coś konkretnego...
Z tym że na ostrzeżeniach tego rodzaju zwykle się kończy, jeśli nie mamy do czynienia z drastycznym łamaniem praw człowieka wobec osób LGBT, jak w Iranie czy niektórych krajach afrykańskich. Memorandum zobowiązuje również działające za granicą agencje rządowe do uchylenia wszelkich dyrektyw, zarządzeń i przepisów „sprzecznych z tym dokumentem, w tym tych, które wprowadzone zostały w życie między 20 stycznia 2017 r. a 20 stycznia 2021 r.” – a więc w czasie kadencji Trumpa. Poprzedni prezydent też wzywał do dekryminalizacji homoseksualizmu w krajach, gdzie gejom grożą surowe kary, ale nie potępił dyskryminacji wobec osób LGBT w takich krajach jak Rosja ani homofobii prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro, z którym się przyjaźnił. W USA zaś zabronił służby transseksualistów w wojsku i zezwolił na odmowę obsługi gejów i lesbijek z powołaniem się na względy religijne.
Czytaj też: Biden na całą biedę
Polska pod rządami PiS ma problem
Homofobia obecnego rządu RP, rzecz jasna, także nie interesowała Trumpa, ale memorandum i wypowiedzi Bidena sygnalizują, że w jego relacjach z Warszawą kwestia praw LGBT może nie być całkiem obojętna. Na sojusz polsko-amerykański oczywiście nie będzie miała bezpośredniego wpływu, ale ponieważ władzę w Waszyngtonie sprawują teraz demokraci, należy przewidywać stopniowe nasilenie negatywnego PR w USA z powodu takich zjawisk w Polsce jak „strefy wolne od LGBT” czy blokowanie przez parlament nawet związków partnerskich.
A wizerunek kraju ma czasem wpływ na decyzje Kongresu, który zatwierdza traktaty międzynarodowe i przyznaje fundusze na zamorskie misje amerykańskich sił zbrojnych. Wydatki takie rządzą się twardymi kryteriami ekonomii i geopolityki, ale jeśli dochodzi do cięć, pretekstem mogą być także względy bardziej abstrakcyjne, które zawsze ładniej niż oszczędności brzmią jako motyw działania. A więc i prawa człowieka – z prawami osób LGBT włącznie. Czy rząd PiS o tym pamięta?
Czytaj też: Dzwoni Blinken do Raua. Czego PiS nie dosłyszał?