Dotychczas najgłośniejsza sprawa dotyczyła 26-letniego Greka Sotirisa Konstantakosa, który w styczniu spędził aż siedem dni w zamkniętym ośrodku Kolnbrook niedaleko lotniska Heathrow. „Nie wiedziałem, kiedy wyjdę. Od godz. 9 wieczorem do 8 rano i znowu potem przez godzinę w południe byłem zamykany w pokoju, który nie miał ogrzewania i miał kraty w oknach. Resztę czasu spędziłem w większej sali z innymi zatrzymanymi. Zabrali mi telefon komórkowy i rzeczy” – opowiadał greckim mediom, gdy osobista interwencja ambasadora Grecji w Londynie przyspieszyła jego uwolnienie, czyli odesłanie do kraju.
Czytaj też: Awantury rozwodników, czyli burzliwe życie po brexicie
Doniesienia „Politico” i „Guardiana”
Obywatele krajów Unii od stycznia tego roku, czyli od zakończenia pobrexitowego okresu przejściowego, mogą wjeżdżać do Wielkiej Brytanii bez wizy na 90 dni w „celach turystycznych” (od października będzie potrzebny paszport, teraz wystarczał dowód osobisty). Jednak służby graniczne mogą odmówić wjazdu, gdy dojdą do wniosku, że ktoś chce się dostać do kraju w celach zarobkowych, lecz bez wizy pracowniczej. Przypomina to reguły sprzed wejścia Polski do UE, gdy mimo obowiązującego ruchu bezwizowego urzędnicy w Dover na podstawie rozmów, subiektywnej oceny oraz ewentualnych zaświadczeń dzielili Polaków na „legalnych” i tych wybierających się do nielegalnej pracy, których po prostu odsyłali z powrotem.
Jak wynika z opublikowanego przed tygodniem tekstu „Politico” (opartego na rozmowach z 30 podróżnymi) oraz najnowszego artykułu „Guardiana”, teraz Brytyjczycy bardzo ostro – na wzór obywateli wielu pozaunijnych „krajów trzecich” – traktują również niektórych przyjezdnych z UE, w tym Francji, Niemiec czy Włoch.