Jeśli któreś z dużych państw można nazwać wolnym od pandemii koronawirusa, to jest to Nowa Zelandia. Po raz ostatni lokalne zakażenie odnotowano tam pół roku temu. Od marca 2020 r. na covid-19 zachorowało niecałe 3 tys. osób, zmarło 26. Ani razu nowa liczba infekcji nie przekroczyła 100 osób dziennie. Życie wróciło do normy, a w przeciwieństwie do stosującej ogólnie podobną strategię Australii Nowozelandczykom udaje się uniknąć niewyjaśnionych ognisk i regionalnych lockdownów.
Czytaj też: W Azji i Oceanii szczepią bardzo wolno
Nowa Zelandia bez turystów
Jedno nie wróciło i szybko nie wróci do normy. W 2019 r. kraj odwiedziło 3,8 mln turystów, niewiele mniej, niż jest mieszkańców Nowej Zelandii (5 mln). Bezpośrednio i pośrednio przyjezdni tworzyli prawie 10 proc. PKB kraju. Od półtora roku Nowozelandczycy nie mogą jednak liczyć na gości. Poza krótkim okresem otwarcia granic z Australią – zawieszonym po wybuchu kolejnej fali zakażeń u sąsiadów – władze w Wellington trzymają kraj w niemal całkowitej izolacji. Granice mogą przekraczać jedynie rezydenci, a nawet ich obowiązują limity i płatna kwarantanna.
Sytuacja szybko się nie zmieni. Premierka Jacinda Ardern zapowiedziała właśnie, że granice pozostaną szczelnie zamknięte co najmniej do końca 2021 r. Na początku 2022 r. Nowa Zelandia chce wprowadzić znany z Europy podział na zielone, pomarańczowe i czerwone kraje. Zaszczepieni turyści z zielonych państw mają zyskać możliwość przylotu na wyspy bez kwarantanny.