Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że Rosja odpowiada za zabójstwo Aleksandra Litwinienki z 2006 r. Ten były oficer FSB zbiegł do Wielkiej Brytanii w 2001 r., gdzie uzyskał azyl polityczny. W Londynie był ochroniarzem Borysa Bieriezowskiego, wówczas najbardziej wpływowego krytyka Kremla. Trybunał orzekł, że za otruciem radioaktywnym polonem 210 stoją konkretnie Andriej Ługawoj i Dmitrij Kowtun, którzy „działali jako agenci państwa rosyjskiego”, ewidentnie na polecenie z góry, czyli ówczesnego szefa FSB Nikołaja Patruszewa oraz prezydenta Władimira Putina.
Jak Litwinienko podpadł Kremlowi
Wyrok zapadł 14 lat po skardze żony Litwinienki Mariny, złożonej już w 2007 r. Sędziowie uznali, że wina Rosji ma charakter prima facie, czyli opiera się na domniemaniach faktycznych. W orzeczeniu podkreślili, że Kreml nie przedstawił żadnych przekonujących dowodów, które podważałyby zarzuty brytyjskiej strony, a jedynie a priori je odrzucał. Odpowiedzialność jest więc podwójna – za zabójstwo Litwinienki i brak starań na rzecz ukarania winnych. Choć tropy prowadziły wprost do Moskwy, sprawcy dostali kryszę (ochronę). Ługawoj został odznaczony za działalność polityczną i dostał się do Dumy z list partii Żyrinowskiego. Po powrocie do kraju ostentacyjnie krytykował „zdrajców działających na szkodę Rosji”.
Aleksandr Litwinienko właśnie tak był przedstawiany w kremlowskich mediach – jako oficer, który porzucił służbę, a jak pisał Suworow, „z KGB można wyjść tylko jedną drogą”, sugerując, że to służba porzuca, a nie odwrotnie.