Świat

Pędząca lawa i szklane deszcze. Kanary w cieniu wulkanu

Wulkan Cumbre Vieja nadal wypluwa z siebie potoki lawy, która dotarła już do brzegów i zderza się właśnie z powierzchnią oceanu. Wulkan Cumbre Vieja nadal wypluwa z siebie potoki lawy, która dotarła już do brzegów i zderza się właśnie z powierzchnią oceanu. Borja Suarez / Reuters / Forum
Wulkan Cumbre Vieja nadal wypluwa z siebie potoki wrzącej lawy, która dotarła już do brzegów i zderza się właśnie z oceanem. Mieszkańcy boją się toksycznych gazów, szklanego deszczu i kolejnych szkód materialnych.

Niektórzy przekonywali, że pierwsza od pół wieku erupcja wulkanu na Wyspach Kanaryjskich, zamiast turystów odstraszyć, przyciągnie ich jako dodatkowa atrakcja regionu. Dziesięć dni później, gdy pierwsze języki lawy wylały się już ze zboczy wzniesienia, nikt nie mówi o potencjalnych dobrych skutkach wybuchu. Zniszczonych zostało 656 domów i budynków użyteczności publicznej, ewakuowano 7 tys. osób, w tym kilkuset zagranicznych gości. Według szacunków lokalnych władz, wspartych danymi z europejskiego systemu satelitarnego Copernicus, lawa objęła strumieniem 59 ha terenu, dewastując 21 km dróg publicznych. Do pierwszego wybuchu z 19 września doszło trzęsienie ziemi o sile 4,1 w skali Richtera i masa pomniejszych wstrząsów – tych powyżej 3,0 było dotąd aż 20, jak donosi obserwujący wydarzenia sejsmiczne portal Earthquake Track.

Wulkan na Kanarach. Długotrwała katastrofa

Jeśli dodać do tego strukturalne problemy regionu – rosnące bezrobocie, wywołane pandemią osłabienie turystyki, brak zasobów i infrastruktury do radzenia sobie z migracją z Afryki, zmiany klimatyczne – obraz życia na Kanarach okaże się daleki od optymistycznego. Poza tym katastrofa wulkaniczna, zgodnie z przewidywaniami ekspertów, jest rozciągnięta w czasie. Nie skończyło się na jednym wybuchu, a nawet gdyby tak było, lawa i tak tygodniami dawałaby o sobie znać.

Druga erupcja Cumbre Vieja miała miejsce 29 września, niszcząc kolejne części La Palmy. Strumień lawy ma niekiedy nawet 600 m szerokości. Początkowo poruszał się z prędkością 5–20 m na godzinę, potem nieco zwolnił. Kilkanaście godzin temu dotarł do brzegu wyspy, zajmując blisko 10 ha terenu oceanicznego. Wbrew pozorom nie oznacza to nic dobrego. Zetknięcie się lawy z powierzchnią wody wywoła szereg reakcji chemicznych niebezpiecznych dla zdrowia.

Czytaj też: Hawajski wulkan nie pozwala o sobie zapomnieć

Lawa w oceanie, kwaśne deszcze

Gdy wrząca lawa zetknie się z oceanem, powstaną chmury toksycznych gazów. Z tego względu na La Palmie panuje ścisły lockdown, mieszkańcom odradza się wychodzenie z domów, a nad wodą rozciągnięto strefę zakazu wstępu. W rejonie może dojść do wybuchów i osunięć – nawet tam, gdzie strumień lawy nie dotarł. To ostatnie zjawisko już zresztą zachodzi. W mediach społecznościowych pojawiło się nagranie, na którym widać kilkudziesięciometrowy klif na Playa del Perdido, osuwający się niemal w całości w głąb oceanu.

Innym hipotetycznym zagrożeniem jest rzadki i efektownie brzmiący, bardzo szkodliwy proces: kwaśne deszcze, zwane szklanymi ze względu na spadające z nieba, przypominające drobinki szkła kawałki schłodzonej, skrystalizowanej lawy. To opad szkodliwy dla ludzkiego układu oddechowego i groźny dla oczu.

Wszystkie te zjawiska pogłębią i tak już kryzysową sytuację na Wyspach Kanaryjskich. Choć niektórzy samorządowcy, wsparci opiniami ekspertów, próbują robić dobrą minę do złej gry i przekonują, że ekosystem sam się odnowi, a dzięki lawie flora i fauna rozkwitnie, mało kto widzi przyszłość w tak różowych barwach. Mieszkańcy La Palmy czują, że po trudnym roku z pandemią znowu przyjdzie im walczyć o przetrwanie. Obawiają się też, że zostaną z tym problemem sami.

Czytaj też: Czy w Polsce są wulkany?

Wulkan stawia rząd na nogi

Rząd w Madrycie zapewnia, że tak nie będzie, i uruchomił pierwszą transzę pomocy dla poszkodowanych – na razie to 10,5 mln euro na zakup i budowę nieruchomości zastępczych oraz ich wyposażenie. Jak zapowiedział premier Pedro Sánchez, 107 z nich zostanie oddanych do użytku jeszcze przed końcem roku. Pieniędzy ma być więcej, bo szacowanie strat dopiero się zaczęło, ale już pierwsze obliczenia wskazują, że szkody pochłoną ponad 200 mln euro. A trzeba dopisać skutki, które mieszkańcy La Palmy dopiero poniosą: odwołane turnusy i mniejsze wpływy dla sektora usług, napędzającego tutejszą gospodarkę. Pod wieloma względami wybuch rzeczywiście jest katastrofą rozciągniętą w czasie.

Sánchez odwiedził rejon tragedii i zapewnił, że rząd pracuje nad pomocą „na wszystkich poziomach administracji”. Obiecał też wrócić na Kanary. W mieszkańcach nie wywołało to przesadnego entuzjazmu – mają powody, by władzom federalnym nie wierzyć. Kanary, odseparowane od reszty kraju barierą morską, od lat były na szarym końcu rządowych priorytetów. Madryt niechętnie tu inwestował i nie pomagał, czego dowodem była i jest lokalna odsłona kryzysu migracyjnego.

Teraz podobno ma być inaczej. Rząd oferuje środki na odbudowę, wysłał na miejsce też psychologów, którzy pracują z poszkodowanymi. Mieszkańcy patrzą jednak z niepokojem – w przyszłość, ale też w stronę Cumbre Vieja. Kolejne eksplozje są niewykluczone, a lawa będzie płynąć przez wyspę jeszcze przez kilka tygodni. Czasy kryzysu, choć w pewnym sensie to na Kanarach codzienność, tak naprawdę dopiero nadejdą.

Czytaj też: Zadziwiające dzieje Ceuty

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną