Świat

Bardzo długi brexit. Bruksela i Londyn znów ścierają się w Irlandii

W układance po rozwodzie Wielkiej Brytanii ze wspólnotą najważniejsze jest utrzymanie politycznej stabilności na granicy między Republiką Irlandii i należącą do Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną. W układance po rozwodzie Wielkiej Brytanii ze wspólnotą najważniejsze jest utrzymanie politycznej stabilności na granicy między Republiką Irlandii i należącą do Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną. Clodagh Kilcoyne / Reuters / Forum
Rząd Borisa Johnsona domaga się nowych zasad handlu między Wielką Brytanią i Unią na irlandzkiej granicy. Wspólnota te żądania odrzuca, więc napięcia między wszystkimi stronami konfliktu znowu tylko rosną.

Na początku łączyły ich cele – co w debacie wokół brexitu było nad wyraz rzadkie, więc tym bardziej warto o tym wspomnieć. Brytyjscy i unijni negocjatorzy zgadzali się, że w kwestii irlandzkiej, najtrudniejszej do rozstrzygnięcia w całej układance po rozwodzie, najważniejsze jest utrzymanie politycznej stabilności między Republiką Irlandii i należącą do Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną. Mając w pamięci długie lata zbrojnego konfliktu, istniejące religijne i tożsamościowe spory, wszyscy politycy podkreślali, że na granicy, stającej się wówczas zewnętrzną granicą UE, przede wszystkim trzeba zachować spokój.

Między dwiema Irlandiami

W tym celu powstał tzw. protokół irlandzki, aneks do brexitowej umowy. Przewidywał, że między Irlandiami nie staną fizyczne przejścia, szlabany, nie zostaną zainstalowane kamery. Tak Irlandia Północna zyskała bardzo unikatowy status, gdzieś między terytorium unijnym i wolną od brukselskiego prawa, przynajmniej teoretycznie, resztą Brytanii. Wspólnota nie mogła jednak zgodzić się na utrzymanie pełnej unii celnej i jednolitego rynku. Dlatego wiele produktów importowanych z Anglii, Szkocji i Walii, głównie spożywczych (jajka, mleko, mięso), musi przejść kontrolę, zanim wjedzie na terytorium Republiki Irlandii (czyli Unii). To wywołało oburzenie tej części mieszkańców Północy, która uznaje ją za integralną część Królestwa. Bruksela twardo jednak obstawała przy swoim, by nie dopuścić do niekontrolowanego przepływu produktów na wspólny rynek, również na kontynencie.

Z początku protokół funkcjonował relatywnie dobrze, choć napięcia rosły. Do pierwszej eskalacji doszło wiosną, kiedy na przełomie marca i kwietnia przez ponad tydzień Belfast stał w płomieniach. Protesty przeciw dodatkowym kontrolom w portach zbiegły się z rocznicą tzw. Good Friday Agreement, Porozumienia Wielkopiątkowego, które w 1998 r. usankcjonowało bieżący stan rzeczy na granicy i zakończyło trzy dekady konfliktu terrorystycznego. Okolice portu w Belfaście były obklejone antyunijnymi plakatami, celnicy odbierali listy i telefony z pogróżkami.

Zamieszki udało się spacyfikować, być może dlatego, że politykom otworzyły się oczy – także na wspomnienia. Widok koktajli Mołotowa rzucanych w policjantów czy płonących opon na prowizorycznych barykadach uderzył w czułe miejsce, niezagojoną ranę. I wrócono do punktu wyjścia – najważniejszy na granicy jest spokój.

Czytaj też: Awantury rozwodników, czyli burzliwe życie po brexicie

Szlabany na zielonych łąkach

Spór nie wygasł, a jedynie przeniósł się w wymiar polityczny. Przez ostatnie miesiące napędzała go również pandemia, zwłaszcza transport leków i materiałów sanitarnych. One również wymagają dodatkowych kontroli, często oczekując na odprawę długie dni i tygodnie. Zwolennicy twardego brexitu używali tych zastojów w portach jako dowodu, że brexit wcale się nie zdarzył, bo Unia nadal wpływa na wewnętrzne sprawy Brytanii. Po raz kolejny oberwało się też Borisowi Johnsonowi, który zdaniem ostro antyunijnego skrzydła swojej partii dał się wspólnocie zaszantażować, ugiął się pod presją jak małe dziecko. Wreszcie we wtorek Lord Frost, minister ds. brexitu, powiedział to, co od dawna chodziło torysom po głowie: protokół irlandzki trzeba napisać od nowa.

Jemu najbardziej przeszkadzała jurysdykcja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nad Irlandią Północną. Frost argumentował, że skoro Wielka Brytania opuściła UE, wspólnotowe prawo nie obowiązuje na jej terytorium. Dlatego sąd w Luksemburgu nie powinien mieć nic do powiedzenia w sprawie kontroli i odpraw w portach. Bruksela na to przypomniała, że ETS jest najważniejszym organem orzekającym w sprawach jednolitego rynku UE, którego Irlandia Północna jest częścią. Może i nie ma więc jurysdykcji nad Wielką Brytanią całościowo, ale nad jej zachodnim fragmentem – już tak. I nie ma tu specjalnego pola do interpretacji: albo Luksemburg pozostanie tam wyrocznią, albo na zielonych łąkach Irlandii pojawią się szlabany.

Czytaj też: Jak Brytyjczycy traktują teraz obywateli UE

Zdrowe świnie do utylizacji

Obie strony wiedzą, że ten drugi scenariusz byłby katastrofą. Dlatego mimo antagonistycznej postawy Londynu Bruksela zgodziła się na zmiany w protokole. Według nowej propozycji biurokracja na granicy zostałaby zredukowana, o 80 proc. mniej byłoby też niezapowiedzianych kontroli, które nie obejmowałyby już leków i artykułów medycznych. Brytyjski rząd analizuje tę propozycję, ale przynajmniej część ministrów nie jest usatysfakcjonowana. Domagają się tego co Frost: spisania paktu od nowa.

Tymczasem Wielka Brytania wciąż potyka się o własne nogi w pobrexitowej rzeczywistości i nie tylko na granicy. Był kryzys z dostawami paliwa, brakuje kierowców ciężarówek, teraz wyszło na jaw, że... trzeba zutylizować 6 tys. zdrowych świń, bo nie ma rzeźników i za mało jest pracowników w fabrykach przetwórstwa spożywczego. Rząd zareagował podobnie co w przypadku kierowców: ogłosił program 800 czasowych wiz dla osób z kontynentu, które miałyby pomóc zażegnać kryzys i wrócić do domu.

Johnson wciąż zaklina rzeczywistość, mówiąc swoim wyborcom, że problemy zaraz się skończą, a niepodległa, wstająca z kolan Wielka Brytania, gospodarczo samowystarczalna, zmierzy się z resztą świata. Czyli zbija termometr, zamiast leczyć przyczyny gorączki. To drugie wymagałoby jednak przyznania się do błędu, a Johnson takiej zdolności może zwyczajnie nie ma.

Czytaj też: Wielka Brytania była liderem szczepień. Co poszło nie tak?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną