Na początku łączyły ich cele – co w debacie wokół brexitu było nad wyraz rzadkie, więc tym bardziej warto o tym wspomnieć. Brytyjscy i unijni negocjatorzy zgadzali się, że w kwestii irlandzkiej, najtrudniejszej do rozstrzygnięcia w całej układance po rozwodzie, najważniejsze jest utrzymanie politycznej stabilności między Republiką Irlandii i należącą do Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną. Mając w pamięci długie lata zbrojnego konfliktu, istniejące religijne i tożsamościowe spory, wszyscy politycy podkreślali, że na granicy, stającej się wówczas zewnętrzną granicą UE, przede wszystkim trzeba zachować spokój.
Między dwiema Irlandiami
W tym celu powstał tzw. protokół irlandzki, aneks do brexitowej umowy. Przewidywał, że między Irlandiami nie staną fizyczne przejścia, szlabany, nie zostaną zainstalowane kamery. Tak Irlandia Północna zyskała bardzo unikatowy status, gdzieś między terytorium unijnym i wolną od brukselskiego prawa, przynajmniej teoretycznie, resztą Brytanii. Wspólnota nie mogła jednak zgodzić się na utrzymanie pełnej unii celnej i jednolitego rynku. Dlatego wiele produktów importowanych z Anglii, Szkocji i Walii, głównie spożywczych (jajka, mleko, mięso), musi przejść kontrolę, zanim wjedzie na terytorium Republiki Irlandii (czyli Unii). To wywołało oburzenie tej części mieszkańców Północy, która uznaje ją za integralną część Królestwa. Bruksela twardo jednak obstawała przy swoim, by nie dopuścić do niekontrolowanego przepływu produktów na wspólny rynek, również na kontynencie.