Black Friday w „Polityce”

Rabaty na prenumeratę cyfrową do -50%

Subskrybuj
Świat

Komiwojażer Morawiecki. Czy dyplomatyczna ofensywa premiera coś przyniesie?

Wizyta Mateusza Morawieckiego w Berlinie i spotkanie z kanclerz Angelą Merkel Wizyta Mateusza Morawieckiego w Berlinie i spotkanie z kanclerz Angelą Merkel John John MacDougall / AFP / Forum
Premier Morawiecki objeżdża europejskie stolice, starając się poprawić poważnie nadszarpnięty wizerunek kraju. Wizerunek, który – co tu mówić – sam mocno nadszarpnął choćby niedawną rozmową z dziennikiem „Financial Times”.

W Paryżu przyjęto naszego premiera z ledwie skrywaną niechęcią. Nie było ani wyjścia do dziennikarzy na schody Pałacu Elizejskiego, ani żadnego komunikatu. Rozmiary tej niechęci i rozczarowania Morawieckim pokazała konferencja prezydenta Macrona z premier Estonii Kają Kallas, którą Macron przyjął tego samego dnia. Nie tylko była konferencja – pokazana na wideo na stronie Pałacu Elizejskiego – ale i zwroty typu „droga Kaju”, „pracujemy razem”, co więcej, omawiamy wspólnie „wielkie wyzwania strategiczne naszej Europy”. Rzeczywiście, trudno mówić z Morawieckim o „naszej Europie”. Jak może być nasza, skoro grozi nam z nią trzecia wojna światowa?

Paryż krytycznie patrzy na Warszawę

Macron podkreślił, że rozmawiał też z Estonią szerzej o problemach wschodniej granicy, o zastosowaniu środków „mocnych i solidarnych w nacisku na Łukaszenkę”, ale i podkreślił, że „osobom wystawionym na niebezpieczeństwo przez politykę (Łukaszenki) powinniśmy zagwarantować wsparcie”, współpracując z organizacjami humanitarnymi i Wysokim Komisarzem ONZ ds. Uchodźców. Referuję tu nie sprawozdanie z rozmów Morawieckiego, lecz rozmów pani Kallas, pokazując czytelnikom, jak nasz premier zostałby przyjęty, gdyby prowadził normalną europejską politykę.

Władze francuskie krytycznie patrzą na politykę polskiego rządu, czego wyrazem są np. wypowiedzi sekretarza stanu do spraw europejskich Clémenta Beaune. Był on w Polsce w marcu, na Dzień Kobiet: upomniał się o ich prawa, a także krytykował ostro „strefy wolne od LGBT+”, co wzbudziło poirytowanie polityków PiS. Ostatnio tweetował, że europejskie pieniądze nie powinny w Polsce iść na budowę muru granicznego. Powiedział we francuskiej telewizji, iż potrzebna jest (wobec Polski) „dyplomacja zaangażowana”, stosująca nacisk, bo najważniejsze są wartości i prawa europejskie. Oczywiście Beaune nie kieruje polityką Francji, ale nie mówiłby takich rzeczy, gdyby nie miał placetu od Macrona. Poza tym, co tu mówić, Francja liczy na sukces swoich zabiegów o kontrakt na elektrownię atomową w Polsce, byłby to przedwyborczy sukces Macrona i jawne zadrażnianie stosunków z Morawieckim na pewno nie jest jej dziś potrzebne.

Czytaj też: Po śniadaniu Dudy z Macronem. Paryż wart mszy

Morawiecki nie chce pouczeń

Znacznie lepiej Morawiecki został przyjęty w Berlinie. To może dziwić, gdyż ostentacyjne antyniemieckie akcenty w oficjalnej propagandzie PiS widoczne są gołym okiem. Ale Niemcy od lat stosują zasadę, iż wobec naszego kraju – ze względów historycznych, moralnych – „mniej im wolno” polskie rządy oceniać, jakie by one nie były. Po wtóre, akurat teraz w Berlinie panuje gorączka zmian wynikających ze świeżo podpisanej umowy rządowej. Dopiero zobaczymy, co będzie.

Oczywiście nie wiemy, co Morawiecki mówi za zamkniętymi drzwiami tak w Paryżu, jak w Berlinie, ale możemy się tego domyślać na podstawie rozumowania, które zaprezentował Zachodowi w głośnej rozmowie z „Financial Times”. Przesłanie Morawieckiego dla przywódców unijnych jest proste, kluczami są znane już opinii publicznej hasła: „tzw. praworządność”, „trzecia wojna światowa”, „bronić naszych praw wszelką bronią” i „temat zastępczy”. Czyli: panowie, przestańcie się wtrącać do polityki na naszym podwórku, dajcie pieniądze, przecież naprawdę są ważniejsze problemy, nie jesteśmy waszym głównym zmartwieniem.

Słowem, Morawiecki namawia, by się przywódcy nie zajmowali naszą sytuacją, nie potrzebujemy pomocy ani na granicy z Białorusią, ani telefonów do Putina, ani pouczeń w sprawie „tzw. praworządności”. I naprawdę – zdaje się mówić Morawiecki – co was obchodzi jakiś Turów czy Kraśnik? Albo system mianowania sędziów w Polsce? Równocześnie chce zrobić dobre wrażenie, przedstawiając się jako europejski premier troszczący się o przyszłość Unii. Uwaga! – zdaje się mówić – reguła „pieniądze za praworządność” może łatwo zwrócić większość ludzi w Polsce przeciw Unii, zmienić ich prounijne nastawienie i wywołać nowy kryzys, którego przecież nikt nie chce, bo jest dość poważniejszych problemów.

Ale jak przywódcy Unii mają się pogodzić choćby z tym ostatnim haniebnym i absurdalnym orzeczeniem? Oto polski Trybunał Konstytucyjny orzeka, że europejskie sacrum systemu wartości – Konwencja o ochronie praw człowieka – jest niezgodne z polskim prawem. To znaczy mają oficjalnie przyznać, że owo sacrum to taka gadka dla naiwnych czy witryna propagandowa wobec Chin albo Rosji, a w istocie polityka musi być tak samo brudna w krajach demokratycznych i autorytarnych? To nawet dla najbardziej cynicznych unijnych polityków jest niemożliwe.

Czytaj też: Czym jest praworządność i do czego zobowiązuje

Czy Unia ukarze Polskę?

Z drugiej strony trudno wielomilionowej ludności unijnego kraju założyć szlaban na rozwój gospodarczy tylko dlatego, że trafił mu się rząd brutalny, nieudolny i nieodpowiedzialny, chcący za wszelką cenę utrzymać się przy władzy. Rządy przychodzą i odchodzą, może Polska będzie wkrótce miała lepszy, zresztą pieniądze na rozwój są potrzebne. Nawet wydawane bez kontroli, nawet na przedsięwzięcia podejrzane i nieracjonalne?

Żadnemu rządowi unijnego kraju nie zależy na tym, by zaogniać stosunki z Polską. Nie tylko z powodów gospodarczych, znacznej wymiany handlowej, inwestycji itp. Ale również z powodu niejasnych perspektyw politycznych. Kto będzie w Polsce rządził? Kto wygra wybory? Sami tego nie wiemy, więc jak mają wiedzieć w Paryżu czy Berlinie? Stąd można przypuszczać, że Morawiecki wróci z podróży z jakąś pozytywną głośną wiadomością, że pieniądze jednak zostaną Polsce wypłacone, a rząd po cichu obieca pewne elementy unijnej kontroli w ramach zasady „pieniądze za praworządność”. Unia musi sobie jakoś zagwarantować, że pieniądze będą wydawane na te cele, które zyskały aprobatę, i wydatki będą poddane kontroli, a żaden polski sąd nie będzie mógł powiedzieć, że taka kontrola nie leży w kompetencjach UE.

Można sobie wyobrazić, że będzie to kontrola pragmatyczno-techniczna, bez akcentów politycznych, powiedzmy taka, jaką normalnie stosuje bank udzielający kredytu inwestycyjnego. Dla obrońców demokracji w Polsce może to być rozczarowujące, ale trzeba trzeźwo ocenić sytuację. Demokracji musi przede wszystkim bronić polskie społeczeństwo obywatelskie, a nie zagraniczni partnerzy.

Czytaj też: Konfrontacyjny wyrok TK. PiS idzie na wojnę z UE

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

Ludzie i style

Stop dyktaturze skowronków! A wszystko zaczyna się już w szkole

Nasze społeczeństwa co do zasady dyskryminują sowy, zakładając, że typowymi godzinami pracy są te od 8 do 16. A wszystko zaczyna się w szkole.

Mikołaj Marcela
21.11.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną