Po sukcesie serialu „Squid Game” kolejna koreańska produkcja Netflixa bije rekordy oglądalności. „Hellbound”, po koreańsku po prostu „Piekło”, w dzień premiery stał się hitem w 80 krajach na świecie. Dziś triumfuje nawet w Chinach, gdzie platforma Netflix jest nielegalna.
„Hellbound” jest dużo krótszy – tylko sześć odcinków – od „Squid Game”. Ale jeszcze bardziej przerażający. Za jego realizację odpowiada Yeon Sang-ho, twórca lubujący się w horrorze, który za sprawą filmowego przeboju „Zombie express” (2016) znany jest dziś jako prekursor gatunku filmowego „K-zombi”. Jak utrzymuje Yeon, inspiracją dla „Hellbound” był koszmar senny, którego doświadczył, będąc nastolatkiem.
W świecie Hellbound niematerialna istota (anioł?) nawiedza wybrane osoby. Informuje je o dacie i godzinie ich przeniesienia do… piekła. Niezawodnie o wskazanej porze po nieszczęśnika przychodzą przypominające goryle demony i w brutalny sposób wysyłają go w zaświaty.
Wydarzenia te najpierw powodują powszechne niedowierzanie, które szybko zmienia się w masową histerię. Na rozbuchanych emocjach rośnie w siłę grupa religijna Nowa Prawda, przedstawiająca pozaziemskie interwencje jako karę za grzechy skazywanych na piekło osób. To przekonuje wielu i Korea powoli zaczyna przypominać Taliban, z fanatycznymi bojówkami pilnującymi moralności i eliminującymi głosy krytyczne.
Groza religijnego fundamentalizmu jest oczywista dla widza serialu z każdej szerokości geograficznej. Umyka jednak koreański kontekst, w którym istnieje bardzo silny podział na religie głównego nurtu i saibi jonggyo, czyli pseudoreligie bądź sekty. Temat od dawna fascynuje reżysera, zadeklarowanego chrześcijanina, który poświęcił mu również film „Saibi” (2013).