Widok Nur-Sułtana, stolicy Kazachstanu wzniesionej pośród stepów w zasadzie od zera, nie licząc istniejącego w tym miejscu za czasów ZSRR blokowiska (nazywanego dziś „Starym Miastem”), może sprawić mylne wrażenie, że jesteśmy oto w bogatym, stabilnym i dobrze się rozwijającym kraju. W rzeczywistości pod tą powłoką tliło się już od dawna zarzewie tego, co dziś w Kazachstanie wybucha.
Kazachstan. Zaczęło się od LPG
Powodem bezpośrednim było podniesienie ceny LPG, na którym jeździ wielu Kazachów. Rząd już zdążył pod naciskiem ulicy się z podwyżek wycofać, a następnie złożyć dymisję, prezydent Kasym Dżomart Tokajew pousuwać z władz ludzi związanych z „pierwszym prezydentem” i nieformalnym przywódcą kraju Nursułtanem Nazarbajewem (to on wzniósł nową kazachską stolicę, to jego imię ona nosi i to on jest „ojcem” niepodległego Kazachstanu i jego modelu ekonomiczno-politycznego, będącego mieszanką wzorów wschodnioazjatyckich i poradzieckich) – ale zamieszki nadal trwają.
Oligarchowie, szczególnie ci związani z klanem eksprezydenta, uciekają z kraju, budynki rządowe, szczególnie w dawnej stolicy – Ałmaty – przechodzą z rąk protestujących w ręce policji i wojska, na ulicach słychać strzały i krzyki, a media obiegają zdjęcia obalanych pomników „pierwszego prezydenta”.
Czytaj też: Kazachstan ma trochę dość
Putin ma szczęście, że nie rządzi Kazachami
Kazachskie media rządowe szaleją. Mówi się o tysiącu rannych i kilkudziesięciu ofiarach, w tym policjantach. Niektórym demonstrujący „terroryści” mieli ścinać głowy. Biorąc pod uwagę standardy poradzieckich propagandowych mediów, jak np. informacje o „masowych rozstrzeliwaniach” dokonywanych rzekomo przez polskich pograniczników podawane przez reżimowe tuby na Białorusi, trudno w to uwierzyć, ale faktem jest, że antyrządowe zamieszki w Kazachstanie już od początku zaczęły się o wiele ostrzej niż te, które wybuchły półtora roku temu na Białorusi w proteście przeciw sfałszowaniu wyborów przez Łukaszenkę. Czy te, które co jakiś czas wybuchają w Rosji. Łukaszenka i Putin mają doprawdy wielkie szczęście, że nie rządzą Kazachami.
Być może właśnie dlatego tak szybko po tym, jak prezydent Tokajew zwrócił się do „poradzieckiego NATO” – Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – o interwencję, została ona podjęta. Do Kazachstanu zostali wysłani komandosi z Rosji, Białorusi, Kirgistanu oraz Armenii.
Czy Kazachstan podzieli los Białorusi i Rosji?
Kazachstan był – szczególnie na tle innych poradzieckich republik środkowoazjatyckich – przykładem w miarę stabilnej i udanej transformacji z poradzieckiej republiki w niepodległe państwo. Nazarbajew przyjmował pozę „ojca” Kazachów, którym demokrację miał dozować w miarę, jak to ujmowała mniej lub bardziej bezpośrednio rządowa propaganda, „postępów” w osiąganiu dojrzałości politycznej.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko ręczne zarządzanie krajem, ale nacechowane stosunkowo niewielkim zamordyzmem. Kazachstan rósł w siłę, a społeczeństwu faktycznie żyło się dostatniej niż mieszkańcom innych państw regionu, ale rzeczywistość zdecydowanie lepiej wyglądała w propagandowej telewizji czy nawet wypacykowanych centrach większych miast niż zaraz pod tą pierwszą warstwą. Codziennie spotykana korupcja i nawet niespecjalnie ukrywana oligarchizacja państwa, szczególnie przez członków klanu „pierwszego prezydenta”, w zestawieniu z wcale nie tak – mimo wszystko – łatwym życiem zwykłych mieszkańców – rodziły frustrację.
Jeśli kolejny po Białorusi i Rosji kraj poradziecki ze ścisłej osi Wspólnoty Niepodległych Państw będzie opierał się wyłącznie na terrorze struktur siłowych, a nie dotychczasowej, wyczerpanej już umowie społecznej brzmiącej: „naród się nie wtrąca do polityki, a politycy pozwalają narodowi się bogacić”, wtedy cała struktura może bardzo szybko zmurszeć. I implodować.
Czytaj też: Właśnie zobaczyliśmy, jak mogą wyglądać następne wojny