„Cały czas stuprocentowo wierzyłem w to, że muszę dalej pracować. Miałem nadzieję, że ten sezon nie jest przegrany i jeszcze niejeden szczęśliwy moment nas jako drużynę i na mnie osobiście może czekać. Chyba się nie myliłem” – mówił szczęśliwy po niedzielnym konkursie Dawid Kubacki w rozmowie z telewizją Eurosport, która transmitowała konkurs.
I dodawał: „Stałem tam na dole z Piotrkiem Żyłą i znowu była taka sytuacja, że on mówi: "będzie, będzie, będzie”. Jeszcze jakbym prowadził do Kamila, to bym się łudził. Ale jak mnie Manuel Fettner przeskoczył i miał skakać Kamil, to mówię, że on sobie poradzi i ten medal będzie miał. Trzymałem za to kciuki, bo wiedziałem, że jeszcze jest dwóch zawodników u góry, więc chciałem, żeby Kamil skoczył na tyle dobrze, żeby prowadzić. Wtedy byśmy mieli pewny medal. Musiałem chwilę poczekać i opłaciło się.”.
Cztery lata temu na normalnej skoczni mistrzem olimpijskim został Niemiec Andreas Wellinger, którego na igrzyskach w Peknie nie ma. Podobnie jak drugiego wówczas Norwega Johana Andre Forfanga. Brązowy medal w Pjongczangu zdobył inny Norweg – Robert Johansson, a tuż za nim był Kamil Stoch. Polak odbił to sobie później na dużej skoczni, na której zdobył złoto.
Czytaj także: Startują kontrowersyjne igrzyska w Pekinie. Na sztucznym śniegu