W Izraelu od lat krąży taki dowcip: „Ponoć macie problem, bo u was wszystkich podsłuchują. Ale w czym tkwi problem?”. Ten lapidarny żart streszcza stosunek Izraelczyków do metod pracy ich służb specjalnych, bo oddaje złotą zasadę obowiązującą tu wszystkich: bezpieczeństwo kosztuje.
W kraju nieustannie zagrożonym, doświadczonym dwoma intifadami i atakami terrorystycznymi kwestia bezpieczeństwa jest kluczowa, nawet jeśli podnoszona przez polityków dla ich własnych zysków. Skanery na dworcach, wszechobecni żołnierze, kontrole autobusów i centrów handlowych, cenzura wojskowa – w czasach „pokoju” to cena, którą większość obywateli godzi się ponosić. – Wystarczy, że służby zapobiegną kolejnemu zamachowi – uważa znany izraelski dziennikarz zajmujący się Pegasusem. – Problem zaczyna się wtedy, kiedy celem służb nie są tylko „terroryści”, ale zwykli ludzie, niewinni albo winni tego, że są czyimiś przeciwnikami politycznymi.
Pegasus w Izraelu. Podsłuch bez zgody sądu
W dodatku okazuje się, że izraelska policja używała Pegasusa bez zgody sądu. Rewelacje w tej sprawie opublikowała w poniedziałek gazeta „Kalkalist”. Według ujawnionego raportu oprogramowania używano wobec Avnera, syna byłego premiera Beniamina Netanjahu, jednej ze współoskarżonych w jego procesie Iris Elovitch, doradców medialnych, ale i aktywistów, organizatorów protestów na rzecz osób niepełnosprawnych, dziennikarzy portalu Walla, biznesmena Rami Levy’ego, kilku burmistrzów, byłych urzędników w ministerstwach finansów, sprawiedliwości i transportu.