Gdyby potwierdziły się nieoficjalne informacje podane przez RMF FM o atakach Pegasusem na Najwyższą Izbę Kontroli, byłaby to nowa jakość w Pegasusgate. Oznaczałoby bowiem, że władza PiS nielegalnie kontrolowała już nie tylko pojedyncze osoby, uznane za przeciwników politycznych (niezależną prokurator Ewę Wrzosek, szefa sztabu wyborczego KO w 2019 r. Krzysztofa Brejzę, dziś senatora, mecenasa Romana Giertycha, lidera Agrounii Michała Kołodziejczaka i współautora książki o Mariuszu Kamińskim Tomasza Szwejgierta), ale także konstytucyjny organ powołany do kontroli władzy.
Czytaj też: Prokurator Wrzosek oskarża. „Moja prywatność runęła w gruzy!”
Czy to Pegasus? Tysiące ataków na 534 urządzenia
Pegasus pozwala – jak wiemy – fałszować dane, wprowadzać nieprawdziwe, kasować informacje – a więc w tym wypadku mógłby mieć wpływ na wyniki kontroli. Umożliwia też – jak zresztą wszystkie inne metody kontroli operacyjnej – zbieranie „haków”, co w przypadku kontrolerów NIK oznaczałoby zamach na ich bezstronność.
Ale w tej sprawie są też pytania i wątpliwości. Rzecznik prasowy NIK Łukasz Pawelski w TVN24 nie potwierdził, że na pewno chodzi o Pegasusa. A dokładnie powiedział, że jest „zbyt wcześnie”, żeby powiedzieć, czy to był system Pegasus i czy sprawcą jest władza. Więcej informacji zapowiedział w czasie konferencji w najbliższy poniedziałek.
To, co potwierdził, to „tysiące” ataków na 534 „urządzenia mobilne”, przede wszystkim szeregowych kontrolerów. A więc – powiedział – ataki zmierzały do naruszenia tajemnicy kontrolerskiej. Jak na 40 licencji rocznie zakupionych przez CBA na Pegasusa to tych ataków w NIK byłoby jednak za dużo. Nie wiemy też, jakiej metody użyto, by je zidentyfikować, raczej nie była to ta, której do diagnostyki używa Citizen Lab. RMF podaje, że „wysokiej klasy eksperci zewnętrzni wykorzystali ogólnodostępną listę domen wykorzystywanych przez system Pegasus i na tej podstawie sprawdzili, czy te domeny łączyły się z urządzeniami należącymi do pracowników NIK”.
Na polityczne motywy z kolei mogłyby wskazywać szczyty nasilenia ataków na urządzenia pracowników NIK – co potwierdził rzecznik Izby – podczas kontroli w sprawie zlecenia przez premiera Morawieckiego wyborów „kopertowych” i podczas opracowywania wyników kontroli w Funduszu Sprawiedliwości, gdy wykryto fakturę na – jak się okazało – zakup licencji na... Pegasusa.
Władza zapewnia, że na wszelkie działania operacyjne – także te z użyciem Pegasusa – była zgoda sądu. Czy to możliwe, żeby 534 pracowników NIK było podejrzewanych o przestępstwa?
Czytaj też: W sprawie Pegasusa PiS złamał prawo. Cztery powody
Jesteśmy w głębokim kryzysie państwa
A jeśli to nie Pegasus i jeśli nie władza – to jeszcze wcale nie oznacza, że inwigilacji nie było. Przecież służby mogą stosować inwigilacyjny outsourcing. Skoro Pegasusa zakupiła i obsługiwała dla nich prywatna firma, to dlaczego nie można by zlecić – sfinansowanego np. z funduszu operacyjnego, z którego opłaca się m.in. konfidentów i innych incydentalnych współpracowników – hakerów, którzy mogliby włamać się na urządzenia? To rozwiązanie ma tę zaletę, że jego „plon” nie jest oficjalny, nie trafia do akt i w ogóle nie zostawia śladu. Ale daje wiedzę.
To, oczywiście, spekulacje. Ale zważywszy na liczbę zaatakowanych urządzeń/osób, to najbardziej logiczne wyjaśnienie. Trudno uwierzyć, że służby dostałyby zgodę sądu na zaatakowanie takiej liczby ludzi naraz. Albo że funkcjonariusze służb na taką skalę, w jednej instytucji, osobiście łamaliby prawo. Nie tak łatwo znaleźć chętnych do ryzykowania odpowiedzialności. Kiedy łamania prawa oczekiwano od pograniczników w stosunku do uchodźców – władza najpierw „zalegalizowała” to rozporządzeniem, a potem zmieniła ustawę (uchwalając nowelizację „wywózkową”).
Może dowiemy się więcej w poniedziałek na konferencji NIK. Ale już sam fakt, że w Polsce realny wydaje się scenariusz, że władza za pomocą służb specjalnych ingeruje w działania Najwyższej Izby Kontroli, pokazuje, w jak głębokim kryzysie państwa jesteśmy.
Czytaj też: Nagonka na Brejzów