Departament Studiów Afrykańskich i Afroamerykańskich na Uniwersytecie Harvarda to jedno z takich miejsc, o których marzą młodzi akademicy. Ceglane budynki z bielonymi detalami, wysokie okna i ganki z kolumnami sprzyjają skupieniu. A kiedy już dostaniesz się do środka, wiesz, że jesteś w samym centrum zdarzeń: to tu powstają teksty, które potem będą cytować naukowcy z całego świata, tu broni się doktoratów, dzięki którym będziesz mile widzianym pracownikiem na dowolnej uczelni. Dla niektórych jednak marzenie zdąży zamienić się w koszmar, zanim się spełni.
Studentki składały skargi mimo gróźb
Przekonały się o tym trzy studentki: Lilia Kilburn, Margaret Czerwienski i Amulya Mandava. We wtorek 8 lutego złożyły w sądzie federalnym stanu Massachusetts pozew, starając się wykazać, że przez kilka lat uczelnia nie uwzględniała skarg składanych przeciw słynnemu antropologowi i afrykaniście prof. Johnowi L. Comaroffowi. Nie tylko molestował on słuchaczki swoich kursów, ale także zastraszał je i groził złamaniem karier, gdyby odważyły się nagłośnić sprawę.
Według „Harvard Crimson”, uczelnianej gazety, co najmniej trzy studentki mimo gróźb składały skargi u osoby odpowiedzialnej za przeciwdziałanie dyskryminacji i przemocy ze względu na płeć na kampusie. Chodzi o tzw. Title IX officer – rozdział IX to zwyczajowe odniesienie do ustawy federalnej z 1972 r., wprowadzającej zakaz dyskryminacji ze względu na płeć przez uczelnie i szkoły, funkcjonującej jako jeden z rozdziałów prawa edukacyjnego w USA.
Studentki miały znosić niechciane pocałunki, obłapianie i flirty. Lilia Kilburn trafiła na celownik Comaroffa podobno jeszcze przed maturą, kiedy przygotowywała się do złożenia papierów na afrykanistyce. Już wówczas, gdy zwiedzała kampus w 2017 r., profesor miał nieproszony pocałować ją w usta. Jako studentka pozostająca w relacji romantycznej z inną dziewczyną doświadczała obok niechcianych awansów przemocy słownej: Comaroff obrazowo opisywał seksualną przemoc, jaka powinna ją spotkać ze względu na jej płeć i orientację, i działo się to podczas badań terenowych. Kilburn tak to opisywała: „fantazjowanie na głos o jej gwałceniu i morderstwie”.
Dyskryminacja i złamane kariery
Czerwienski i Mandava zgłaszały zaobserwowane przypadki dręczenia Kilburn, ale bezskutecznie. Dopiero w zeszłym roku Comaroffa poproszono o skorzystanie z urlopu – od 21 stycznia 2022 r. przebywa na urlopie bezpłatnym. Uniwersytet skonfrontowany z upublicznieniem problemu zdołał potwierdzić, że Comaroff dopuścił się „werbalnych naruszeń polityki przeciwdziałania molestowaniu i przemocy seksualnej”.
Studentki w pozwie skierowanym przeciw Uniwersytetowi Harvarda oskarżają swoją Alma Mater o bierność i nieadekwatne reagowanie na zgłoszenia. Stwierdzają, że „Harvard pozwolił nawet na to, by dochodzenie zostało wykorzystane przez prof. Comaroffa w jego kampanii wpisywania studentek na zawodową czarną listę. (…) Prof. Comaroff i jego poplecznicy zniszczyli kariery i szanse edukacyjne trudnej do oszacowania liczby osób, w tym powódek”.
Szczególnie oburzające było zdaniem skarżących wykorzystanie notatek z sesji terapeutycznych Lilii Kilburn i udostępnienie ich obronie Comaroffa. Nicole Merhill, dyrektorka Biura ds. Równości Płci i koordynatorka działań związanych z „Title IX”, wydała specjalne oświadczenie, w którym ograniczyła się jednak do opisania reguł wykorzystania poufnej dokumentacji, a nie odniosła się wprost do zarzutów zawartych w pozwie Kilburn, Czerwienski i Mandavy. Ten tymczasem jasno stwierdza, że Kilburn nigdy nie wyraziła zgody na wykorzystanie notatek terapeutycznych w wewnętrznym dochodzeniu przeciw Comaroffowi.
Ciemna strona Harvarda
Na początku lutego 38 profesorów Harvarda wystosowało list otwarty w obronie Johna L. Comaroffa. Koncentrując się na opisie wymiany zdań między nim a Kilburn, wyrażali troskę o zasadność wszczęcia kroków administracyjnych: „W jaki sposób porada, która w zamierzeniu miała chronić pytającą osobę przed przemocą seksualną, mogła okazać się formą molestowania seksualnego? Jakie zasady profesjonalnego zachowania złamano poprzez poinformowanie studentki o zagrożeniu przemocą ze względu na płeć w wielu miejscach na świecie, w których nie uznaje się praw kobiet czy osób LGBQTIA+ w taki sam sposób jak w USA? Jako pracownicy naukowi zmuszeni jesteśmy prosić o wyjaśnienie kryteriów zachowania zawodowego, jako że my sami też udzielamy porad”.
Pod listem są nazwiska intelektualistów znanych także w Polsce (Homi Bhaba, Stephen Greenblatt czy Jill Lepore). Ale już 10 lutego „Harvard Crimson” otrzymał dokument podpisany przez 34 spośród jego sygnatariuszy, w którym wycofali poparcie: „Nie dostrzegliśmy, jak ogromny wpływ cała sprawa ma na naszych studentów. Nie mieliśmy wszystkich informacji dotyczących sprawy Comaroffa. Zależy nam, aby wszyscy studenci na Uniwersytecie Harvarda mieli doświadczenie nauki w ramach bezpiecznej i równościowej instytucji”.
Palące pytanie o gatekeeping
Przypadek prof. Comaroffa, białego mężczyzny urodzonego w RPA, zainicjował szerszą debatę nad kondycją studiów afrykańskich jako takich. W działaniach akademika zaczęto się dopatrywać tzw. gatekeepingu, pozamerytorycznego kontrolowania, kto ze studentów i studentek będzie miał szansę na kontynuowanie kariery. Profil The Public Archive na Twitterze, zgodnie z opisem zajmujący się „czarną historią w białych czasach”, zadał poważne pytania dotyczące paradygmatu studiów afrykańskich i afroamerykańskich na prestiżowych amerykańskich uczelniach:
„Jeden biały mężczyzna pozostaje najważniejszym ekspertem od Afryki. Instytut Studiów Afrykańskich i Afroamerykańskich jest zdominowany przez białych i zatrudnia niewielu Afrykanów. A Afryka okazuje się miejscem, do którego jedziesz, żeby cię zgwałcono…”.
Jeśli potwierdzą się zarzuty wobec Comaroffa, że groził swoim studentkom złamaniem karier, także szersze pytania o gatekeeping okażą się całkowicie zasadne. Czy można bezstronnie robić naukę, będąc białym heteroseksualnym mężczyzną zatrudnionym na najbardziej prestiżowej uczelni na świecie? Ta kwestia staje się coraz bardziej paląca.