Jeśli jesteś w Ameryce obcokrajowcem i masz nieodpowiednie zdanie na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego, możesz wylecieć z uczelni, a zaraz potem z kraju. Duch makkartyzmu znów krąży.
Nie tylko w pubach nowojorskich dało się podsłuchać falę tęsknoty za starymi czasami podczas mojej podróży do USA. Jako absolwentka po 30 latach postanowiłam wybrać się na zjazd alumnatów Harvarda.
Uniwersytet Harvarda to gniazdo wichrzycieli – zagrzmiał Donald Trump, niczym Władysław Gomułka atakujący w 1968 r. studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Rękami Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego prezydent USA uderza w najbardziej prestiżową uczelnię w kraju. Ekipa Trumpa nie ukrywa, że to sygnał ostrzegawczy dla wszystkich uniwersytetów.
Studentki miały znosić niechciane pocałunki i flirty ze strony profesora afrykanistyki Johna L. Comaroffa. To wszystko w murach jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie.
Pandemia uderzyła w uczelnie wyższe, szczególnie anglosaskie, bo to one są najbardziej uzależnione od studentów zagranicznych. Również tych z Polski.
Nie powinno być tak, że bogaci mogą wszystko kupić. To psuje demokrację – głosi zaniepokojony nierównościami społecznymi profesor. Najpopularniejszy wykładowca filozofii na Harvardzie.
Weź noblistę, prezesa korporacji, świetnego prawnika, polityka z Kapitolu, a okaże się, że co drugi studiował, prowadził badania lub odbył stypendium na Harvardzie.