Napięcie wokół uczelni w Massachusetts narasta. Kristi Noem, szefowa Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która wybiera się na prawicową konferencję CPAC pod Rzeszowem, ogłosiła na X, że odbiera prawo certyfikacji osobom objętym programem dla studentów zagranicznych i wizytujących na Harvardzie. W praktyce oznacza to, że żaden obcokrajowiec nie będzie mógł rozpocząć ani dokończyć studiów na najstarszej uczelni w Stanach Zjednoczonych.
W piątek wieczorem polskiego czasu sąd rejonowy dla Bostonu tymczasowo zablokował tę decyzję, uznając ją za bezpodstawną. Zdaniem Allison Burroughs, powołanej jeszcze za Baracka Obamy, władzom federalnym nie udało się udowodnić, że na Harvardzie „dominują nastroje antyamerykańskie” oraz że „w 2024 r. szkolił aktywistów Chińskiej Partii Komunistycznej”.
Harvard na celowniku
Wycofanie prawa do certyfikacji oznaczałoby, że Harvard przestaje być instytucją, która poręcza za kandydatów lub studentów w procesie legalizacji ich pobytu w USA. Krótko mówiąc, nie może pośredniczyć w przyznawaniu wiz. Wniosek oczywiście złożyć można, ale zostanie odrzucony z urzędu, bo uczelnia nie jest już uznawana przez administrację prezydencką za podmiot „zachowujący się zgodnie z prawem”. Noem nie ukrywa, skąd ta decyzja – ekipa Trumpa uważa Harvard za wylęgarnię rebeliantów, którzy łamią prawo.
Trump zamroził uczelni 2,2 mld dol. w federalnych grantach i programach badawczych – oficjalnie za to, że „nie radziła sobie z antysemityzmem”. To listek figowy. Owszem, na kampusie po 7 października 2023 r. dominowała retoryka propalestyńska, momentami nawołująca do przemocy wobec Żydów, a poprzednie kierownictwo uczelni nie radziło sobie z presją aktywistów. Trump używa tego jako wymówki, bo sam regularnie spotykał się z prawicowymi działaczami o jawnie antysemickich poglądach. Nie chodzi mu o ochronę Żydów, tylko o dewastację uczelni.
Skutki mogą być naprawdę poważne. Ekipa Trumpa zapowiedziała bowiem, że Harvard nie tylko nie będzie mógł rekrutować studentów z zagranicy – na żadnym poziomie nauczania, od college’u po studia doktoranckie – ale i nie utrzyma obecnych. Dziś studiuje tu 6,7 tys. osób o obywatelstwie innym niż amerykańskie. To 27 proc. całej społeczności studenckiej. Noem im oznajmiła, że muszą natychmiast się przepisać na inne uczelnie albo ich prawo do legalnego pobytu w USA wygaśnie. Biały Dom wystosował zatem komunikat do kilku tysięcy wybitnie zdolnych młodych ludzi: wyjeżdżacie z Harvardu albo czeka was deportacja.
Czytaj też: Zaostrzają się ataki na uczelnie w USA. Znani badacze uciekają od Trumpa do Kanady
Batalia o Harvard
To ruch bezprecedensowy i szokujący. Od biedy można by jeszcze zrozumieć, gdyby Trump atakował personalnie władze uczelni albo wydziały nauk społecznych i humanistycznych, gdzie lewicowy aktywizm był najsilniejszy i skąd wychodziła największa presja na realizację postulatów DEI (różnorodności, równości i inkluzywności). Ale zakręcenie kurka z federalnym finansowaniem zdestabilizowało społeczność w zupełnie innym obszarze. Politologia, historia czy socjologia nie konsumują publicznych pieniędzy na znaczącą skalę – w przeciwieństwie do badań medycznych, chemicznych czy z zakresu zdrowia publicznego. Wydawana na kampusie „The Harvard Gazzette” rozmawiała z naukowcami, których granty zostały wstrzymane. Szybki przegląd obszarów ich aktywności pokazuje, że z kontrowersyjnymi obszarami nauki nie mieli nic wspólnego.
Badania nad chorobami zakaźnymi, w tym gruźlicą i szczepionką przeciwko niej. Projekt leczenia choroby popromiennej. Badania nad układem odpornościowym pod kątem koronawirusów i potencjalnych kolejnych pandemii. Zespół zajmujący się stanem flory bakteryjnej u chorych na Parkinsona i Alzheimera. A nawet uczelniane kliniki i szpitale. Wszędzie straty wynoszą dziesiątki, czasem setki milionów dolarów. Naukowcy opowiedzieli „Gazzette” o gigantycznej niepewności, utracie sprzętu, odczynników, zamknięciu całych laboratoriów, obawie o własne bezpieczeństwo finansowe. Niektórzy nie wiedzą, czy otrzymają wynagrodzenie za okres letni, kiedy nie prowadzi się zajęć.
Zamrożenie grantów uderza przede wszystkim w tzw. twardą naukę – rozwijającą cywilizację, ratującą życie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w jakiejś perspektywie czasowej działania administracji Trumpa będą kosztować czyjeś życie.
Na razie na kampusie panuje gigantyczny chaos. Jak słyszymy, studenci zagraniczni są przede wszystkim zdezorientowani. Harvard nie zamierza się poddawać. Sprawa może trafić nawet do Sądu Najwyższego – co zarazem oznacza, że nie zostanie szybko rozwiązana. A czas leci, pieniądze przepadają, tak samo jak potencjalni studenci.
Uczelnia na razie zaleca spokój i odradza pochopne ruchy. Nie słychać, żeby ktoś już podejmował kroki w celu przepisania się gdzie indziej, co zresztą w USA nie jest takie proste z powodu różnic programowych między szkołami. W dodatku trudno spodziewać się transferu doktorantów, którzy często zajmują się wąskim wycinkiem nauki: ich badań nie da się tak po prostu przerwać i przenieść. Inne szkoły nie mają podobnego sprzętu ani kadry. Nie bez przyczyny jest to jedna z kilku najlepszych placówek na świecie.
Czytaj też: Trump, instrukcja obsługi. To narcyz. Kary nie działają, trzeba mu przystawić lustro
Naukowcy na uchodźstwie
Od razu pojawia się pytanie, czy tych studentów ktoś będzie w stanie przechwycić. Decyzja Noem zapadła na kilka dni przed końcem roku akademickiego – na studentów padł blady strach, bo zdali egzaminy, a nie wiadomo, czy dalej są studentami, czy otrzymają dyplom uznawany w kraju itd. Ci, którzy studiują w USA, najpewniej tam zostaną – prędzej przeniosą się na inne uczelnie niż np. do Europy. Inaczej ma się sprawa z kandydatami na studia. Oni mogą jeszcze zmienić decyzję, zamienić USA na Stary Kontynent. Tylko jak do tego doprowadzić?
Alternatywy to np. Oxford i Cambridge. Ale rekrutacja na uczelnie na Wyspach jest już zamknięta na przyszły rok. Ostatni termin minął w marcu. Obie uczelnie ponownie zaczną zbierać aplikacje w październiku. Jeśli ktoś wybierał się od września na Harvard, w Europie raczej nie zostanie lub do niej nie trafi – chyba że tutejsze uniwersytety wykażą się elastycznością i otworzą jakąś awaryjną rundę rekrutacji.
W szerszej perspektywie szansa na rozwój naukowy Europy kosztem USA jest jednak ogromna. Trump nie ukrywa, że nauki i naukowców po prostu nienawidzi – wielu światowej sławy specjalistów rozważa emigrację. Co prawda pensje profesorskie w Unii Europejskiej są średnio o 40 proc. niższe niż za oceanem, inna bywa też kultura pracy. Wiele regulacji trzeba by zmienić, a czasu jest mało – jeśli nie ruszy się Europa, zrobi to Zatoka Perska czy Singapur, nie mówiąc o Chinach, też atrakcyjnym kierunku dla badaczy.
Chętnych do naukowego uchodźstwa będzie więcej, bo Noem napisała wprost: atak na Harvard to sygnał ostrzegawczy. Trump i jego ludzie nie zatrzymają się w połowie drogi. Straci Harvard, potem inne uczelnie, straci Ameryka. Tylko nie myślmy, że to wyimaginowany problem, coś z gatunku „dożynania liberalnych elit”, bo skutki mogą być naprawdę bolesne. Takich decyzji nie da się wytłumaczyć inaczej niż złą wolą.