Znów należy podkreślić, że wojska Federacji Rosyjskiej nie zdołały zdobyć ani jednego znaczącego miasta, nie posunęły się wiele naprzód, nie rozbiły ukraińskich sił, nie przełamały obrony. Właściwie to znowu niczego nie osiągnęły. Za to wielu położyło głowy za putinowskie fanaberie... Praszczaj Rodinu, czyli żegnaj ojczyzno, jak to już wielokrotnie dało się słyszeć w przeszłości, zwłaszcza w czasach ZSRR.
Teraz Rosjanie dużo ostrożniej podchodzą do szturmu dużych miast. Ich krwawa porażka na ulicach Charkowa 27 lutego była chyba silnym otrzeźwieniem. Dlatego dążą raczej do okrążania miast i izolowania ich tak, by musiały same się poddać, choć zapewne walk na ulicach nie unikną. Tyle że nawet to im nie wychodzi. Po ostatniej nocy wydawało się, że zdołają całkowicie otoczyć Kijów, ale znów zostali odparci. Skąd ten blamaż, ten brak skuteczności?
Czytaj też: To może być długa wojna na wyczerpanie
Ani motywacji, ani woli walki
Największa słabość to brak motywacji. Rosjanie sprawiają wrażenie mało przekonanych do tej wojny. Szeregowi żołnierze, ale też oficerowie nie pałają jakąś szczególną nienawiścią do Ukraińców. Bo za co? Już prędzej Polacy, którzy pamiętają im walki z Banderowcami z połowy lat 40. czy masakrę na Wołyniu. Minęły jednak lata i pokolenia, ludzie się zmienili, mają inne wartości – poza grupką ekstremistów, oczywiście.
Zostawmy zaszłości i przestańmy robić rachunek krzywd, bo nie czas na to.