Kiedy w poniedziałek rano piszemy te słowa, prezydent Zełenski w okrążonym Kijowie zagrzewa do oporu. To mają być decydujące godziny obrony stolicy.
Już nie da się zatrzymać kamery, cofnąć taśmy, zmienić aktorów. Trwa wojna. Prezydent zdjął garnitur i krawat, założył bluzę khaki. Do Ukraińców mówi krótko i węzłowato. Obala słowa rosyjskiej propagandy. Kiedy Amerykanie powiadomili go o zagrożeniu życia i zaproponowali ewakuację w bezpieczne miejsce, odpowiedział krótko: „Potrzebuję amunicji, nie podwózki”. A gdy rosyjska propaganda zaczęła insynuować, że opuścił Kijów i namawia do złożenia broni, nagrał film na tle swojej siedziby przy ul. Bankowej. „Nigdzie nie wyjechałem, jestem z wami – powiedział. – Nie składamy broni. Będziemy walczyć o nasz kraj, o nasze domy, nasze dzieci”.
Powtarza: „Jesteśmy u siebie. Zwyciężymy. Prawda jest po naszej stronie”. Podnosi na duchu. Zapewnia każdego żołnierza, że wie o jego bohaterstwie. Kiedy na Morzu Czarnym załoga rosyjskiego okrętu wojennego zabiła trzynastu obrońców Wyspy Węży, uzbrojonych jedynie w lekką broń, Zełenski oddał hołd bohaterom. Każde wystąpienie kończy słowami: „Sława Ukrainie”. Po ukraińsku, choć do niedawna mówił prawie wyłącznie po rosyjsku.
Kiedy w sylwestrową noc 2018 r. Wołodymyr Zełenski ogłosił kandydowanie w wyborach, wyglądało to bardziej na próbę podbicia popularności aktorskiej niż na deklarację polityczną. Zełenski był aktorem głównie komediowym. Polityki nie liznął, nie był deputowanym do parlamentu ani nawet do lokalnej rady obwodowej. Nowicjusz.
Trudny czas
Wprawdzie jego przyjaciele z kabaretu Kwartał 95 już rok wcześniej założyli partię Sługa Narodu, ale takich efemeryd było w Ukrainie co niemiara i pomysł kandydowania Zełenskiego wywoływał raczej uśmiech.