Świat

Wielka niewiadoma. Dlaczego Łukaszenka nie dołącza do Putina?

Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin. Kreml, 11 marca 2022 r. Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin. Kreml, 11 marca 2022 r. Sputnik / Reuters / Forum
Łukaszenka nie chce na wojnę Putina. Nie widzi potrzeby, by wojska białoruskie przekroczyły południową granicę i wzięły udział w rosyjskiej operacji.

Samozwańczy prezydent Białorusi nie nazywa tej inwazji wojną. Alaksandr Łukaszenka objaśnia, że Rosja ma dość broni i żołnierzy, tu na niewiele się zda wsparcie znacznie mniejszej Białorusi, która uzbrojenie kupuje głównie od Rosjan. Dyktator z Mińska ogranicza się więc jedynie do użyczenia sojusznikowi terytorium.

Łukaszenka uczestniczy pośrednio

Rosyjskie wojska na Białoruś ściągnięto pod pozorem ćwiczeń, bez ulokowania ich wzdłuż Prypeci bardzo trudno byłoby się armii Putina zbliżyć tak szybko do Kijowa. Z białoruskich lotnisk stratują samoloty bombardujące cele w Ukrainie, stąd lecą też rakiety. W drugą stronę jadą ranni i zabici żołnierze. Szpitale południowo-wschodniej Białorusi, m.in. w Homlu i Mozyrzu, wypisują cywilnych pacjentów albo przekładają im terminy planowych operacji, robiąc miejsce dla poszkodowanych Rosjan. Kostnice są przepełnione, zabici żołnierze wywożeni są do Rosji samolotami, prawdopodobnie pochówki odbywają się także na miejscowych cmentarzach.

Choć Łukaszenka pośrednio uczestniczy w bandyckiej inwazji Putina, to władze ukraińskie go oszczędzają. Z jednej strony publikują doniesienia o Białorusinach poprzebieranych w rosyjskie mundury, którzy mieliby operować w Ukrainie, z drugiej pozwalają mu zachować pole manewru. Jak wtedy, gdy nad Białoruś nadleciała rakieta wystrzelona z terytorium Ukrainy, po czym została podobno przechwycona. Władze w Kijowie wyparły się ostrzału, stwierdziły, że to rosyjska prowokacja, i przestrzegły przed rosyjską dywersją na Wołyniu, podejmowaną z zamiarem dania Białorusi casus belli i wejścia w wojnę.

Czytaj też: Fronty groźnie zamarły. Rosjanie nie odpuszczą

Białoruska armia? Wielka niewiadoma

Białoruski udział oznaczałby otwarcie czwartego frontu, atak w kierunku Kowla, Sarn, Równego, Łucka, Lwowa i dalej na południe mógłby prowadzić do zaburzenia szlaków transportowych łączących Ukrainę z Polską. Tą drogą uciekają uchodźcy, dowożona jest pomoc humanitarna, żywność, leki, ale także broń i ochotnicy. Dotychczasowe osiągnięcia armii Putina, miejscami mocno wątpliwe, każą Łukaszence obawiać się, że wojsko, które pośle do walki z Ukraińcami, poniesie nieuchronnie straty.

Bojowa wartość armii białoruskiej nie była nigdy testowana, pozostaje niewiadomą. Na papierze siły zbrojne liczą ok. 40 tys. żołnierzy, dysponują sprzętem produkcji własnej, rosyjskiej i sowieckiej. W wypadku ofensywy spod Brześcia i Pińska niedoświadczeni żołnierze trafiliby na Ukraińców ostrzelanych w obecnej wojnie i podczas kilku lat tlącego się konfliktu w Donbasie. Do tego białoruskie wojsko chyba nie ma co liczyć na rzetelne wsparcie logistyczne Rosjan, którzy sami mają problemy z zaopatrzeniem oddziałów. I nawet jeśli dojdzie do rosyjsko-białoruskiego zwycięstwa na polu walki, to ważniejsze będzie, kto wygra pokój. Skąd wezmą się np. pieniądze na kupno Białorusi nowych czołgów, samolotów, transporterów, helikopterów i samolotów?

Szczerek: Lecę do schronu! Ukraina walczy z całym poświęceniem

Czy Łukaszenka może liczyć na Białorusinów?

No i Łukaszenka nie może być pewien reakcji swoich rodaków. Owszem, zmiażdżył protesty z 2020 r., tysiącami zamykał do więzień protestujących przeciw ukradzionym wyborom, zmusił bardzo wielu do wyjazdów, skasował niezależne media (Jahor Marcinowicz i Andrej Skurko z portalu „Nasza Niwa” właśnie zostali skazani na dwa i pół roku kolonii karnej), ale nie udało mu się zupełnie sparaliżować ducha oporu. Mimo ryzyka Białorusini protestują przeciw wojnie na ulicach, blokują przejazdy pociągów ku Ukrainie, dokumentują obecność armii rosyjskiej. Trwająca na emigracji polityczna opozycja i białoruscy uchodźcy mają wsparcie niemal całego wolnego świata. Na dodatek Kijowa broni zbrojny oddział białoruski, rekrutacja do niego prowadzona jest głównie w Warszawie.

Z kolei w kraju Łukaszenka może się obawiać reakcji Białorusinów, w tym własnego wojska. Białoruś to nie Rosja, przeciętni obywatele wiedzą więcej o świecie niż przeciętni Rosjanie. Częściej jeździli za granicę, choćby do pracy – zarówno do Rosji, jak i na Ukrainę, do Polski czy państw bałtyckich. Popularne były także wyjazdy na zakupy, m.in. do łotewskiego Dyneburga, Wilna, Białegostoku, Warszawy czy Lublina.

Poza tym w prywatnych rozmowach często wraca strach przed wojną, oba światowe konflikty pozostawiły zgliszcza i bagaż traum dziedziczonych przez pokolenia. Białorusinom niewikłającym się w politykę Łukaszenka nie kojarzył się z przemocą i pójście na wojnę u boku Putina byłoby sygnałem, że dyktator słabnie. Białorusini mieli dostęp do większej liczby serwisów internetowych, mieli aktywne – choć niewielkie – organizacje pozarządowe i własną opozycyjną prasę. Żywotność oporu, odwagi i obywatelskości ujawniła się w bezprecedensowej skali protestach sprzed półtora roku. Rosja, sprawniej kontrolująca społeczeństwo, takiego przebudzenia nie miała.

Czytaj też: Heroiczny Charków. Rosjan powitały koktajle Mołotowa

Białoruś. Sojusznik czy ofiara?

Ewentualna wojna sytuacji Łukaszenki raczej nie poprawi, stąd przewidywania płynące m.in. z Pentagonu o tym, że prawdopodobieństwo białoruskiego udziału jest niewielkie. Łukaszenka jest dyktatorem od blisko trzech dekad, bo sprytnie prowadzi karierę. Teraz stoi przed dylematem, czy jest sojusznikiem, czy może kolejną ofiarą. Przy okazji poprzedniego rosyjskiego zamachu na Ukrainę w 2014 r., gdy chodziło o Krym i Donbas, przestraszył się, że może będzie następny, próbował asekurować się zbliżeniem z Zachodem, które skończyło się wraz z falą represji po sierpniu 2020 r. Dziś Łukaszenka nie może liczyć na sympatię Europy czy Ameryki. Nadal nie zatrzymuje presji uchodźczej na granice Łotwy, Litwy i Polski, zresztą lada dzień zrobi się cieplej i może tu dojść do kolejnej eskalacji.

Z tych powodów Białoruś od półtora roku żyje w izolacji i reżimie sankcji, teraz zaostrzanych. Wiele firm, które opuściły Rosję lub ograniczyły aktywność na tamtejszym rynku, to samo zrobiło w Białorusi. Na razie Łukaszenka pomaga Putinowi tylko na tyle, na ile naprawdę musi. Bo jest jeszcze jeden wymiar, który obniża atrakcyjność podjęcia działań zbrojnych w Ukrainie. Białoruski satrapa ma duże doświadczenie w funkcjonowaniu w głębokim kryzysie (choć wcześniej pomagała Rosja, teraz skazana na dotkliwą recesję), także wyrzutkiem społeczności międzynarodowej jest od dawna, sam się nazywał ostatnim dyktatorem Europy. Ale czym innym jest bycie pariasem gdzieś ze wschodnioeuropejskich peryferii, a czym innym współodpowiedzialność za zbrodnie popełniane na skalę niewidzianą w Europie od tak dawna.

Czytaj też: Były prezydent Estonii o Rosji, która musi ponieść klęskę

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną