Jezioro bez wody
Czy Węgrzy znów postawią na Orbána? Odpowiedź jest tu, na prowincji
Po ośmiu latach w Europie Zachodniej Anna wróciła niedawno do Kisvárdy. Znajomi dziwią się, bo tu ruch odbywa się w odwrotnym kierunku: młodzi wyjeżdżają do Budapesztu albo za granicę. Przez pół godziny 30-letnia Anna oraz jej chłopak Károly opowiadają o Kisvárdzie. Że miejscowi są bierni, tępią przejawy oryginalności i niezależności. Uważają, że wiedzą wszystko najlepiej, choć wiedzę o świecie czerpią z propagandy w telewizorze. Że jak nie jesteś za rządem, to jesteś podejrzany.
Kiedyś – wspominają Anna i Károly – miasto pęczniało od inicjatyw teatralnych i muzycznych, teraz za kulturę robi nowy stadion piłkarski. Mówią o braku pracy, o pieniądzach przepalanych na bezsensowne inwestycje. O apatii, kłamstwie, beznadziei. Anna długo się waha, kiedy pytam: – Dlaczego tu wróciliście?
Kisvárda była jednym z przystanków w mojej podróży po województwie (komitacie) Szabolcs-Szatmár-Bereg (w skrócie Szabolcs), najbardziej wysuniętym na wschód, wciśniętym między granice ze Słowacją, Ukrainą i Rumunią. I jednym z dwóch najbiedniejszych w kraju.
Według Centralnego Urzędu Statystycznego w latach 2010–19 Szabolcs zanotował dwukrotny wzrost PKB na mieszkańca. Nie zmieniło to jego miejsca w rankingu zamożności: nadal był drugi od końca. Tak samo jak wtedy, gdy Fidesz po raz pierwszy zdobywał większość konstytucyjną.
3 kwietnia Węgrzy znów idą na wybory parlamentarne. I bez zrozumienia takich miejsc jak Szabolcs nie da się pojąć, dlaczego po 12 latach nadal głosują na Orbána. Dlaczego popiera go województwo, w innych regionach Węgier nazywane sötét Szabolcs (ciemny Szabolcs), które od dekad tkwi w marazmie gospodarczym i kojarzy się z czarnym rynkiem tanich ukraińskich paliw, papierosów i palinki?