Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie Białoruś stała się krajem okupowanym. Swoje wojska Rosja wprowadziła tam na przełomie stycznia i lutego. To 30 tys. żołnierzy, samoloty Su-35 i systemy rakietowe S-400.
Czy kiedykolwiek je wyprowadzi? Mało prawdopodobne. Uznając częściowo swoją porażkę, Rosjanie ostatnio zapowiedzieli wycofanie części wojsk spod Kijowa i Czernihowa oraz ich powrót na Białoruś, skąd miałyby być skierowane do Donbasu. Ale wywiady Ukrainy i USA są przekonane, że Rosja nie zrezygnowała z planu podboju Kijowa. A to możliwe jest tylko z udziałem Białorusi i z jej terytorium. Państwo rządzone przez Aleksandra Łukaszenkę odgrywa w tym konflikcie fundamentalną rolę.
23, a nie 24 lutego
Białoruś ma kluczowe znaczenie dla Moskwy z wielu powodów – ze względu na swoje położenie, powierzchnię i potencjał ludzki. Dla wojsk rosyjskich jest korytarzem na Zachód oraz pozwala otoczyć państwa bałtyckie. Wydłuża też granicę z Polską, umożliwiając ewentualny atak z wielu kierunków – znamy to już z inwazji na Ukrainę.
Ze względu na to, jakie granice miał kiedyś Związek Radziecki, Rosja na własnym terytorium nie ma odpowiedniej infrastruktury, żeby skutecznie atakować Ukrainę. Dlatego używa białoruskich lotnisk w Baranowiczach, Łunińcu, Maczuliszczach, Homlu i Lidzie. Rakiety zaś wystrzeliwuje z Mazyra, Kalinkowicz i Chojnik. Tam też stacjonują i zaopatrywane są rosyjskie dywizjony.
Co więcej, historycy prędzej czy później zostaną zmuszeni do skorygowania daty rozpoczęcia tej wojny na 23 lutego, bo to wtedy o 23:00 – Rosjanie wystrzelili pierwsze rakiety z białoruskich Kalinkowicz. Rosyjscy żołnierze przekroczyli granice Ukrainy dopiero pięć godzin później.
Łukaszenka nawet się tego nie wypierał ani nie ukrywał.