Francja jako druga co do wielkości gospodarka w Unii Europejskiej, dysponująca – w cieniu wojny w Ukrainie – największą liczebnie armią wśród państw członkowskich, może w zależności od wyników drugiej tury okazać się albo prowodyrką głębokich zmian, albo prorosyjskim koniem trojańskim.
Co Francuzom (nie) podoba się w Macronie?
Emmanuel Macron to najbardziej proeuropejski ze wszystkich kandydatów. Wywodzący się z kręgów finansowych dotychczasowy prezydent robi wszystko, aby utrzymać we Francji przynajmniej business as usual – mimo strajków, pandemii i wzrostów cen, które trapiły jego pierwszą kadencję. Przypomnijmy, że w 2017 r. przejął stanowisko po François Hollandzie – Francja dopiero co wyszła z kryzysu euro zapoczątkowanego w 2008 r. i wciąż walczyła z zadłużeniem. W ciągu niecałej dekady projekt „rynkowego socjalizmu” legł w gruzach, a ambicją Macrona było przekierować kraj na bardziej liberalne, lżejsze dla gospodarki tory.
Wielokrotnie zmagał się z protestami – najgłośniejsze były „żółte kamizelki”, gwałtowne demonstracje drobnej klasy średniej, które wybuchły w odpowiedzi na podwyżkę akcyzy paliwowej, a także strajki związków zawodowych w odpowiedzi na plany podniesienia wieku emerytalnego i uspójnienia licznych i zawiłych systemów w kraju. Nie pomogła pandemia i niezwykle surowy lockdown. Właściwie notowania Macrona zaczęły odbijać od dna dopiero niedawno – Francuzom bardzo spodobały się mocne słowa i bezpośrednie negocjacje w sprawie zawieszenia broni, jakie ich prezydent prowadził z Władimirem Putinem.