JACEK ŻAKOWSKI: – Za co Węgrzy kochają Putina?
ANDRÁS SAJÓ: – Nie chodzi o miłość.
A o co?
Kilka dni przed wyborami jedna trzecia wyborców Orbána była po stronie Rosji w jej wojnie z Ukrainą. I dużo więcej było niezdecydowanych. A na pytanie, czy gotów jesteś drożej płacić za jedzenie i benzynę z powodu sankcji w obronie Ukrainy, dwie trzecie odpowiedziało, że w żadnym razie. Niewielka grupa akceptowała podwyżki cen w granicach 10 proc. Nie chodzi o Putina. Chodzi o pieniądze. Węgrzy wybierają to, co im się opłaca. Tu nie ma emocji.
Nieważne, kto jest zbrodniarzem, a kto jego ofiarą?
Ludzie są skrajnie zmanipulowani przez propagandę Orbána. Wiele osób wspiera uchodźców, chociaż więcej uważa, że Ukraińcy mają to, na co zasługują. Ale przede wszystkim Węgrzy od bardzo dawna odrzucają argumenty moralne w polityce. Nie oburzają się. Zwłaszcza w sprawach gospodarczych. Nieważne, czy coś jest uczciwe i sprawiedliwe, ważne, bym ja zyskał lub przynajmniej nie stracił. Argumenty moralne Węgrzy uważają za złe i niestosowne.
Cynizm?
Nie cynizm. Raczej schizofrenia. Wiemy, co jest właściwe, ale „w tej sytuacji” nie możemy tak zrobić, bo nas nie stać.
Pragmatyzm? Pozytywizm?
Prymitywny pragmatyzm. Trzeba żyć. A „w tych warunkach”, by żyć, „trzeba zaakceptować realia”. Trzeba się pogodzić ze światem, jaki jest. Nie chodzi o korzyści. Chodzi o przetrwanie. Nie ma co porywać się na władzę, a zwłaszcza na silniejszego. Trzeba się podporządkować silniejszym, by przetrwać.
Co się stało z Węgrami, którzy przeciwstawiając się sowieckiemu imperium, zaimponowali nam w 1956 r.