Strach był pierwszą reakcją na sankcje i wyprowadzkę zachodnich marek z Rosji – ludzie rzucili się do sklepów, by zrobić zapasy podstawowych produktów. Ci, których było stać, kupowali również meble z Ikei, iPhone′y i ubrania ulubionych marek, zanim zniknęły. Pustoszały półki i galerie, wróciły kolejki, a z nimi przepychanki i awantury.
Przykładem zdarzenia w moskiewskiej sieciówce Perekrestok z artykułami spożywczymi. W połowie marca Anna N., jedna z klientek, opublikowała relację wideo, którą zamieścił u siebie portal Padiom. „Półki były puste. Brakowało soli, cukru, makaronu, kaszy gryczanej, został tylko drogi ryż – mówiła Anna dziennikarzom. – Ludzie rzucali się na towar, przepychali się, byli agresywni. Straszne”. I dodała: „Przecież trzeba być człowiekiem w każdej sytuacji. Bez cukru da się żyć”.
Czytaj też: To miała być szybka wojna. Jak długo Rosja wytrzyma?
Bez cukru da się żyć. A bez leków?
Władze przekonują obywateli, że nie ma powodów do paniki, a tym bardziej gromadzenia zapasów, gdyż wszystko jest pod kontrolą. I faktycznie jest pod kontrolą – wprowadzono limity sprzedaży cukru na jednego klienta, a rząd zabronił go eksportować do 31 sierpnia. Dlatego jest dostępny na czarnym rynku po zawyżonej cenie. Premier Michaił Miszustin mówi, że za proceder odpowiadają „łupieżcy”, a wicepremier Andriej Biełousow zapowiedział, że państwo będzie „bez skrupułów” ścigać odpowiedzialnych za to producentów i pośredników.