Prezydent Wołodymyr Zełenski ogłosił, że armia krok po kroku odzyskuje zagrabione przez Rosjan ziemie na prawym brzegu ujściowego odcinka Dniepru. Ciężkie walki w tym rejonie potwierdzają amerykańscy i brytyjscy analitycy, choć nie są w stanie określić skali ukraińskich sukcesów. Kijów postanowił tym razem mniej się chwalić, Moskwa woli temat przemilczać. To, że coś się szykuje, było wiadomo od momentu, gdy HIMARS-y i MLRS-y zaczęły walić rakietami w most koło Chersonia. Zniszczyć go nie dały rady, ale przeprawa ciężkiego sprzętu z Donbasu będzie teraz bardzo ryzykowna. Po pierwsze, z powodu naruszenia konstrukcji, po drugie dlatego, że artyleria jest wstrzelana i z każdym dniem podchodzi bliżej.
W Donbasie nowym centrum oporu Ukraińców, między pozycjami Rosjan na wschodzie a Bachmutem, stała się elektrownia nad zalewem rzeki Ługań. Punkt świetny do obrony. Wąski przesmyk i droga po moście kanalizują ruch przeciwnika, który naciera z terenów zdobytych w latach 2014–15. Ukraińcy to pamiętają. Kolejne szturmy Rosjan załamują się 15 km od naznaczonych krwią Debalcewa i Gorłówki. Na północ od wuhłehirskiej elektrowni jest Iłowajsk, gdzie ówczesna słaba armia Ukrainy dała się zamknąć w kotle. W Moskwie już dwa tygodnie temu wydano propagandowy rozkaz o przejściu do natarcia na wszystkich kierunkach, ale do tej pory dają się zauważyć jedynie nieudane szturmy na Bachmut, blokowane przy elektrowni w Switłodarsku. Nie pomaga też karuzela zmian dowódców, trzecia z rzędu. Rosyjska armia wojnę prowadzi już pięć miesięcy, a według najnowszych brytyjskich i amerykańskich ocen straciła od 36 tys. do 50 tys. żołnierzy – rannych, zabitych i zaginionych. Również dlatego walka od dłuższej chwili jest mniej intensywna i przynosi Ukrainie mniejsze straty niż to, co działo się wokół Kijowa, Charkowa, Mariupola czy Siewierodoniecka.