Wiadomością dnia był atak rosyjskich pocisków manewrujących Ch-101 lub starszych Ch-555 na obiekt w rejonie czerwonogrodzkim. Czerwonogród, stolica obwodu, gdzie przypuszczalnie nastąpił, leży ok. 15 km od polskiej granicy, sam atak jest łączony z pobytem w Ukrainie polskiego ministra spraw zagranicznych prof. Zbigniewa Raua. Podobno celem był magazyn rakiet przeciwlotniczych.
Rosjanie się jednak skompromitowali. Z ośmiu odpalonych pocisków ukraińska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła aż siedem: cztery zniszczyły rakiety przeciwlotnicze w obwodzie mikołajowskim, dwie kolejne w obwodzie lwowskim, a jedną rakietę skrzydlatą zestrzelił myśliwiec. Do celu dotarła jedna. Według niepotwierdzonych informacji wpadła do stawu koło Bugu, nie czyniąc poważnych szkód ani strat w ludziach, choć jak pokazała telewizja, w jakąś halę trafiła. Było słychać ponoć dwa wybuchy, ale gdyby uderzono w magazyn rakiet przeciwlotniczych, byłaby to cała seria fajerwerków.
Problem w tym, że to rakiety strategiczne. Służą do atakowania USA lub Europy Zachodniej za pomocą głowic jądrowych. Tylko jak mają zagrozić obiektom w USA, gdy w Ukrainie zestrzeliwuje się siedem z odpalonych ośmiu? Proponujemy nowe hasło reklamowe: bójcie się rosyjskich strategicznych rakiet skrzydlatych, nigdy nie wiadomo, gdzie spadną w drodze do celu. W dodatku osiem rakiet kosztowało ok. 104 mln dol. Jeśli faktycznie jedna z nich rąbnęła w pusty magazyn, to zniszczenie hali magazynowej za ponad 100 mln trzeba uznać za megalomanię i snobizm.