Premier rasy węgierskiej
Orbán, premier rasy węgierskiej, który sam sobie przeczy. O co mu chodzi?
Węgierski premier i były największy sojusznik polskiego rządu, z którym ze względu na wojnę w Ukrainie drogi mu się „rozjechały”, co roku przemawia w Baile Tusnad, w ramach Letniego Wolnego Uniwersytetu i Obozu Studenckiego. I co roku opowiada tam coraz to dziwniejsze historie, by w końcu dobić do poziomu, ponad który trudno już się wznieść nawet doświadczonym skrajnym prawicowcom. Tym razem, 23 lipca, Viktor Orbán ogłosił się bowiem orędownikiem „węgierskiej rasy” i sprzeciwił się jej „mieszaniu” z „innymi rasami”.
Stwierdzenia te, podobnie jak wychwalanie chińskiego systemu politycznego, niechęć do sankcji wobec Rosji czy poważne problemy Węgier z praworządnością, demokracją i korupcją stawiają Orbána poza wspólnotą europejską. Jednak on sam uważa się za bardziej zachodniego od samego Zachodu.
Żeby to wszystko zrozumieć, warto skoncentrować się na treściach, które Orbán nie tylko w tym roku, ale też w poprzednich latach, opowiadał swoim zwolennikom podczas Letniego Wolnego Uniwersytetu.
Programowy zamordyzm
Baile Tusnad to karpackie uzdrowisko na Seklerszczyźnie, węgierskojęzycznym regionie położonym w samym środku Rumunii. Jest tam Orbán hołubiony: to za jego rządów Budapeszt zaczął rozdawać zagranicznym Węgrom paszporty i to on uruchamia dla nich rozmaite programy pomocowe. A od ponad stu lat, od znienawidzonego na Węgrzech traktatu w Trianon, który okroił ten kraj do ogryzka, kwestia Węgrów pozostawionych poza granicami ojczyzny jest sprawą bolesną.
Nic więc dziwnego, że Orbán czuje się premierem również i tych Węgrów żyjących poza krajem. A oni – z wdzięczności za „przywrócenie ich dla węgierskości” – na niego głosują.