197. dzień wojny. Ukraińcy uderzyli z zaskoczenia. Rozjuszony rosyjski byk prawie padł
Trzeba zacząć od początku. Kiedy pod koniec kwietnia Rosjanie zdecydowali się opanować Donbas, ich zamiarem było okrążenie sporych ukraińskich sił wysuniętych wówczas nawet za Doniec na wschód, do Siewierodoniecka i Rubiżnego. Tereny trzymane przez Ukraińców tworzyły głęboki łuk i kusiły wroga, który chciał dokonać zbieżnych natarć spod Iziumu na Słowiańsk (i dalej na Kramatorsk) i z Doniecka na Konstantynówkę (i dalej na Kramatorsk). Drugim, nieco mniej ambitnym rozwiązaniem było uderzenie z Gorłówki na Konstantynówkę lub zdobycie Popasnej, potem atak na Bachmut i Słowiańsk. O ile jednak południowe ramię kleszczy mogło być szersze (z Doniecka), średnie (z Gorłówki) lub mniejsze (przez Popasną), o tyle na północy, ze względu na uwarunkowania terenowe, opcja była jedna – należało iść z Iziumu na południe.
Na południowym kierunku granica frontu przebiega mniej więcej tak samo od lat 2014–15, więc Ukraińcy długo rozwijali tu obronę. Pod Iziumem organizowali się z kolei od końca marca do ostatniego kwietniowego tygodnia tego roku. Tyle bowiem zajęło Rosjanom wycofanie sił z nieudanego natarcia na Kijów i ich przerzut do Donbasu. Zdołali przełamać pierwszą linię obrony i zatrzymali się na drugiej, w rejonie Brażkiwki (przy drodze na Barwinkowe, na zachód od Słowiańska) i Krasnopilja (na głównej drodze Izium–Słowiańsk). Za nimi jest kolejna linia obrony, a można ją też oprzeć na miastach (Słowiańsk i Barwinkowe).
Do tego natarcia Rosjanie przywiązywali wielką wagę. Gdyby dotarli do rejonu Doniecka czy Gorłówki, odnieśliby wielki sukces. Ukraińcy na łuku donieckim zostaliby okrążeni i rozbici, po takim ciosie Ukraina mogłaby się nie podnieść.