Zakończyła się kontrofensywa w obwodzie charkowskim i zaczęło żmudne oczyszczanie terenu, rozminowywanie, wysyłanie pomocy humanitarnej i, niestety, dokumentowanie rosyjskich zbrodni. To także pora na liczenie strat, a po stronie wroga są ogromne. Liczba utraconych pojazdów, potwierdzonych fotograficznie, przekracza już 500. Jeńców również jest bardzo wielu, są wśród nich nawet instruktorzy z ośrodków szkolenia. Oznacza to jedno – Rosja ma poważne problemy z personelem.
Ponadto, jak się okazało, przez straty w zabitych i rannych – trwale okaleczonych – wysechł strumień ochotników do batalionów formowanych w poszczególnych rosyjskich regionach. Niewykluczone, że miało na to wpływ również to, że wielu z nich nie otrzymuje obiecanych w kontraktach wynagrodzeń. Opóźnienia sięgają czasem trzech miesięcy, czyli początków tej służby dla chętnych.
Według komunikatu Sztabu Generalnego SZ Ukrainy do 13 września zginęło 53,3 tys. Rosjan. Należy przyjąć, że rannych, którzy nie są w stanie wrócić na front z powodu trwałych uszczerbków na zdrowiu, jest drugie tyle. Z szeregów wypadło zatem jakieś 100 tys. oficerów i żołnierzy. A są jeszcze ranni w szpitalach – niedługo wrócą do jednostek, ale ich miejsce zajmą kolejni. Przy tej liczbie zabitych rotacja rannych może w danym momencie sięgać kilku tysięcy. Jeśli doliczyć wziętych do niewoli, okaże się, że Rosjanie mogli stracić grubo ponad połowę wojsk, które wkroczyły do Ukrainy. Czy uzupełnili te straty? Tylko częściowo. W przypadku wojsk lądowych i powietrzno-desantowych ściągnięto zapewne ludzi z różnych ośrodków szkoleniowych, jednostek tyłowych, a także bardzo nielicznych jeszcze niezaangażowanych w tę wojnę.