Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Niemcy obrały rok temu nowy kurs. Dziś koalicja trzeszczy w szwach i boi się zimy

Kanclerz Olaf Scholz podczas Forum M100 w Poczdamie Kanclerz Olaf Scholz podczas Forum M100 w Poczdamie Pool / Reuters / Forum
Jak mawiają złośliwcy, koalicja jest taką kakofonią, że do końca roku się rozpadnie. I to nie z powodu wielkiej historii, ale drobnych sporów, przepychanek i „znaczenia terenu”, szczególnie przez najmniejszego partnera – FDP.

Wybory do Bundestagu 26 września 2021 r. były przełomowe – po 16 latach ery Angeli Merkel nadszedł czas na zmianę. Z myślą, że kanclerz nie będzie ubiegać się o piątą reelekcję z rzędu, można się już było oswoić. Po jej stanowczej deklaracji z 2020 r. było jasne, że Niemcy zmienią kurs. Pozostało tylko pytanie: na jaki?

Czytaj też: Wielki festiwal antyniemieckich fobii. Kapela PiS rżnie głośno

W Niemczech powiało optymizmem

Głosy nie rozłożyły się w sposób rozstrzygający. Wyborcy dali socjaldemokratom z SPD Olafa Scholza (26 proc.) nieznaczne zwycięstwo nad CDU/CSU (24 proc.) pod wodzą następcy Merkel, średnio charyzmatycznego Armina Lascheta. Na erozji zaufania do wielkich partii zdecydowanie skorzystali Zieloni (15 proc.) i liberałowie z FDP (11 proc.); ci pierwsi niemal podwoili liczbę miejsc w Bundestagu.

Kontynuacja tzw. wielkiej koalicji socjaldemokratów i chadeków nie budziła entuzjazmu ani wyborców, ani samych rządzących. Trzeba było szukać alternatyw. Wynik wyborów oznaczał konieczność sformowania szerszej koalicji – z trzech partii. W ten sposób powstała tzw. Ampelkoalition SPD, FDP i Zielonych, nazwana tak z powodu barw jej uczestników charakterystycznych dla sygnalizacji świetlnej: czerwonej, żółtej, zielonej.

8 grudnia 2021 r. przedstawiono umowę koalicyjną pod wiele obiecującym tytułem Mehr Fortschritt wagen („Odważyć się na więcej postępu”). Tytuł nawiązuje do hasła Willy′ego Brandta z 1969 r.

Reklama