Pierwszą turę wyborów prezydenckich w Brazylii wygrał Lula da Silva, trybun ludowy i socjaldemokrata, uzyskał 48 proc. głosów. Urzędującego prezydenta Jaira Bolsonaro poparło 43 proc. głosujących. Rozstrzygnięcie – w drugiej turze za cztery tygodnie.
Zaledwie 5-proc. przewaga Luli niepokoi wszystkich w Brazylii i na świecie, którzy oczekiwali odsunięcia od władzy faszyzującego populisty Bolsonaro, lekceważącego pandemię Covid-19 i nieustająco zachęcającego biznes do wycinania Amazonii.
Przedwyborcze sondaże brazylijskich ośrodków badania opinii publicznej – zazwyczaj typujące najtrafniej w całej Ameryce Łacińskiej – tym razem przestrzeliły: dawały Luli przewagę nad Bolsonaro między 10 a 15 proc.
Lula rządził w latach 2003–2010 i był to najlepszy czas w całej brazylijskiej historii. Globalny popyt na surowce wykorzystał do przeprowadzania egalitarnych reform. Jego społeczne programy wyciągnęły z biedy kilkadziesiąt milionów Brazylijczyków. Potem jednak Partia Pracujących uwikłała się w korupcyjne skandale, które sprawiły, że duża część wyborców odwróciła się od niej. Prawica wykorzystała społeczne oburzenie do przeprowadzenia impeachmentu następczyni Luli, Dilmy Rousseff. Samego zaś Lulę, gdy mógł wrócić do władzy, powiązani z prawicą sędziowie – najważniejszy z nich został potem ministrem w rządzie Bolsonaro – wsadzili do więzienia pod sfingowanymi zarzutami.
Wypuszczony na wolność przez sędziów Sądu Najwyższego Lula, mimo swoich 76 lat, jest w wybornej kondycji fizycznej i umysłowej. Jego kampania była pełna energii, choć zagrożenie życia sprawiło, że nie mógł wykorzystać wszystkich swoich talentów wiecowego mówcy. W czasie kampanii zwolennicy Bolsonaro dokonali zamachów na życie dwóch działaczy związanych z Partią Pracujących Luli – i obu zabili.