Ukradzione dzieci
Rosjanie kradną i wywożą nawet co piąte dziecko z Ukrainy. Znikają bez wieści
Powiedzieli, że zabierają je nad morze, na wypoczynek. Bo przecież ostatnie siedem miesięcy dzieci spędziły z rodzicami w piwnicach i schronach. Ich domy znalazły się pod rosyjską okupacją zaraz po rozpoczęciu lutowej agresji, przez cały ten czas tuż obok toczyły się działania zbrojne.
Okupanci „zaproponowali” więc, że wywiozą dzieci w bezpieczne miejsce i pod koniec sierpnia zabrali je do Rosji. Niedługo po tym ukraińskie siły zbrojne dokonały spektakularnej kontrofensywy i odzyskały m.in. obwód charkowski. Młodzi Ukraińcy byli wówczas w Gelendżiku w Kraju Krasnodarskim, gdzie w swoim, ponoć wartym niemal półtora miliarda dolarów, „pałacu” czasem wypoczywa sam Władimir Putin. Dla 37 dzieci czarnomorski kurort stał się jednak więzieniem. Rodzice nie mogli się doprosić ich zwrotu.
„Aby odebrać dzieci, rodzice przebyli długą drogę przez kilka krajów europejskich” – poinformowało niedawno ukraińskie ministerstwo ds. reintegracji. Daria Kasjanowa z organizacji SOS Wioski Dziecięce Ukraina, która brała udział w akcji poszukiwawczo-ratunkowej, też nie chce zdradzać szczegółów. – Jest jeszcze wiele dzieci, które trzeba odnaleźć – tłumaczy Kasjanowa. Do tej pory udało im się odzyskać 96 dzieci. To bardzo niewiele.
Nawet co piąte
Być może Ukraińcy nigdy się nie dowiedzą, ilu ich młodszych rodaków zostało nielegalnie wywiezionych przez najeźdźcę. Stworzona latem strona internetowa childrenofwar.gov.ua informuje, że państwo ukraińskie zna z imienia i nazwiska 8140 deportowanych. Są w bazie, bo ktoś z bliższych lub dalszych zgłosił ich wywózkę. Oficjalna statystyka jest jednak drastycznie zaniżona. Narodowe Biuro Informacyjne, które z różnych źródeł zbiera dane o zabitych, zaginionych i jeńcach, szacuje, że rosyjscy okupanci mogli deportować 690 tys.