Jeszcze w niedzielę wydawało się, że wyścig o szefostwo w partii i premierostwo rozegra się między byłym kanclerzem skarbu Rishim Sunakiem a jego dawnym szefem Borisem Johnsonem, który z 10 Downing Street wyleciał z hukiem zaledwie cztery miesiące temu. Ale wbrew buńczucznym zapowiedziom były premier nie zdołał zebrać co najmniej setki głosów członków Izby Gmin z własnej partii. W typowym dla siebie lekceważąco-sarkastycznym stylu oświadczył mniej więcej, że „gdyby chciał, toby wygrał”, ale ma akurat inne plany.
Poniedziałek zaczął się za to od przedwczesnej koronacji Sunaka, który w weekend zebrał setkę głosów. Wydawało się, że nic nie odbierze mu nominacji, bo Penny Mordaunt, jego jedyna rywalka, była minister rozwoju międzynarodowego i krótko szefowa resortu obrony, dziś kierująca Izbą Gmin, miała ok. 20 ludzi za sobą. Media już się zastanawiały, czy Sunak uspokoi rynki po zapowiedziach „minibudżetu” Liz Truss i Kwasiego Kwartenga, gdy tuż po godz. 13 polskiego czasu paski serwisów informacyjnych znów były czerwone. Anonimowy członek ekipy Mordaunt zadeklarował, że kandydatka ma obiecane poparcie „ponad 90” członków partii, choć nie podał żadnych nazwisk. Mordaunt wycofała się jednak z wyścigu tuż przed zamknięciem procedury przyjmowania kandydatur, twierdząc, że to najlepsze wyjście dla konserwatystów. To Rishi Sunak zostanie premierem.
Czytaj też: Duch Margaret Thatcher krąży nad Wielką Brytanią