Nieważne, czy pod Przewodowem spadł pocisk rosyjski, czy też przechwytujący ukraińskiego systemu przeciwrakietowego. To Rosja jest agresorem i odpowiada za wszelkie skutki tej wojny. Modus operandi jest czysto rosyjskie: atak – negacja – oskarżenie drugiej strony. Jest wybuch, jest zaprzeczenie w postaci komunikatu ministerstwa obrony, a jednocześnie zarzut prowokacji wymierzonej w Rosję. To schemat wielokrotnie wykorzystywany zarówno przed, jak i w trakcie wojny. Chociażby w Buczy, gdzie na oskarżenie o rzeź cywilów Rosjanie oświadczyli: „to nie my”, a następnie zarzucili Ukrainie prowokację i mistyfikację.
Rosyjski resort obrony zareagował już przed godz. 21 czasu moskiewskiego, a więc 19 czasu polskiego. Donosił o „rzekomym upadku rosyjskich pocisków”, a samą sytuację uznał za celową „prowokację”. Armia twierdzi, że wprawdzie prowadziła ostrzał rakietowy na terytorium Ukrainy, ale „nie przeprowadzono żadnych uderzeń na cele w pobliżu granicy ukraińsko-polskiej”. A zatem rewelacje polskich mediów to „celowa eskalacja”.
Kreml testuje NATO
Jedno z praw sowietologii mówi: „są kłamstwa, wierutne kłamstwa i komunikaty Kremla”. Nie jest więc prawdą, że we wczorajszym całodziennym ostrzale rakietowym na cel nie brano obiektów przy granicy polsko-ukraińskiej. Siergiej Sumienny, niemiecki ekspert ds. ukraińskich, dzięki doniesieniom unijnej organizacji zrzeszającej operatorów sieci energetycznych ENTSO-E zauważył, że pociski uderzyły w pobliże elektrowni Dobrotwirskiej, ważnego węzła energetycznego Ukrainy, i linii elektrycznej łączącej Ukrainę z siecią europejską.