Niespodzianki nie było, bo być nie mogło. Prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew właśnie wygrał przedterminowe wybory. 69-letni były dyplomata niebawem rozpocznie kadencję mającą trwać do 2029 r. Nie ma też znaczenia, jakich miał rywali. Uzyskali śladową liczbę głosów, bardziej służyli jako dekoracja – z kimś Tokajew wygrać musiał, a zwycięstwo miało być miażdżące, w innym stylu w tej części Azji urzędujący liderzy nie wygrywają.
Kazachstan. Deklaracje i dekoracje
Trochę więcej niż rozkład wyników o nastrojach w kraju mówi frekwencja; według pierwszych informacji miała wynieść 69 proc. z ogonkiem, co w historii wyborów prezydenckich w Kazachstanie byłoby rezultatem rekordowo niskim. Bywało, że do urn szło – przynajmniej tak oficjalnie ogłaszano – ponad 90 proc. uprawnionych do oddania głosu. Najmniejszą ochotę do udziału miały dwa najważniejsze miasta: stołeczna Astana i Ałmaty, stolica do 1997 r. Obie miejscowości były areną protestów, które wybuchły na początku roku.
Bunt obywateli był gwałtowny, wywołały go drastyczne podwyżki cen gazu LPG – zmienił się w falę przemocy i starcia z siłami bezpieczeństwa, dochodziło do szturmów na budynki użyteczności publicznej, zginęło ponad 220 osób. Tokajew uznał zamieszki za próbę zamachu stanu i wykorzystał jako okazję, by po swojemu umeblować scenę polityczną. Wezwał sprzymierzeńców – w tym Rosję – by przysłali wojsko potrzebne do tłumienia demonstracji, które wygasły w obliczu międzynarodowej interwencji.
Od tamtej pory prezydent metodycznie likwiduje wpływy klanu poprzedniego przywódcy Nursułtana Nazarbajewa, swojego dawnego protektora. Po to m.in. zmienił nazwę stolicy, chwilowo sławiącej imię poprzednika. Przeprowadził też zmiany ustrojowe, majstrując przy konstytucji, których konsekwencją było formalne wyłonienie głowy państwa. Wybory miały niewiele wspólnego z demokracją, bo ta w Kazachstanie też ma charakter deklaracji i dekoracji.
Czytaj też: „Coś tam poleciało w Polskę. Najwyższy czas!”, „To nie my”
Nie wsparł Putina w jego wojnie
Kraj ogniskuje uwagę świata z trzech powodów. Po pierwsze, jego spore terytorium skrywa sporo kopalin, w tym ropę naftową, gaz ziemny i poszukiwany ostatnio węgiel. Powody dwa i trzy to położenie, przede wszystkim sąsiedztwo z Rosją i Chinami. Fundusze ze sprzedaży surowców może nie przynoszą mieszkańcom jakiegoś spektakularnego dobrobytu na poziomie emiratów znad Zatoki Perskiej, ale rządzącym dają poczucie wolnej ręki, co Tokajew teraz wykorzystuje, by dystansować się od Rosji.
Jeszcze w styczniu zdawało się, że przymierze ma się nieźle. Rosja bardzo chętnie przysłała swoich żołnierzy, potraktowała operację jako ćwiczenia przerzutu oddziałów, zresztą już zmobilizowanych i czekających na sygnał do rychłej inwazji na Ukrainę. Gdy do niej doszło, Tokajew od zbrodniczego kierunku przyjętego przez rosyjskiego prezydenta Władimira Putina się odciął. Agresji nie wsparł nawet retorycznie, nie przysłał broni, nie posłał własnych wojsk na front. Zamiast tego wpuścił setki tysięcy młodych Rosjan uciekających przed ogłoszoną latem mobilizacją, nie uznał aneksji ukraińskich terytoriów, a podczas organizowanej przez Kazachstan październikowej Konferencji na temat Współdziałania i Środków Budowy Zaufania w Azji spotkał się w cztery oczy z uczestniczącymi w niej prezydentami, ale nie z Putinem.
Rosja może się upomnieć o Kazachstan
Tokajew nie może jednak zupełnie się od Rosji odciąć. Czym innym jest niewykazywanie entuzjazmu dla posunięć Putina i upokarzające go prztyczki, czym innym dawanie mu pretekstów. Jedną z obaw Kazachstanu jest ta, że mimo przymierza może stać się celem ekspansji terytorialnej. Rosja chętnie pielęgnuje tradycję upominania się o los swoich mniejszości, obsadziła się też w roli opiekunki wyznawców prawosławia, a to uruchamia wyobraźnię w państwie, gdzie żyje druga największa mniejszość rosyjska (pierwsza jest w Ukrainie). Wyobraźnia pracuje tym intensywniej, że niewdzięczność sąsiada z południa wypominają rosyjscy nacjonaliści.
Na dodatek Rosja dzieli z Kazachstanem najdłuższą granicę lądową na świecie, a do oceanów – i wsparcia wojskowego z zewnątrz – jest daleko. To m.in. jedna z przyczyn, dlaczego Tokajew nie pali się do poparcia aneksji, co oznaczałoby zgodę na zbrojne gmeranie przy granicach uznanych międzynarodowo. Oczywiście można zmieniać ich przebieg, ale za niewymuszoną zgodą stron, a nie w drodze konfliktu zbrojnego. Wreszcie Kazachstan eksportuje swoją ropę m.in. rurami biegnącymi przez Rosję. Choć i tu dochodzi do rozluźniania więzów; wykorzystuje się pośrednictwo Azerbejdżanu i dziesięciokrotne zwiększa wysyłki ropy przez Morze Kaspijskie, co można osiągnąć albo za sprawą tankowców, albo kładzenia rurociągów – dotychczas przeszkadzały w tym spory o zasięg stref, także z udziałem Rosji i Kazachstanu.
Jakimś ograniczeniem jest także przepustowość rur na Kaukazie. Rozwiązaniem tych dylematów tylko częściowo mogą być Chiny, skądinąd gotowe do wsparcia naftowego eksportu. Politycznie jednak niespecjalnie nadają się na patrona bądź sprzymierzeńca, a to ze względu na różnice potencjałów i strategiczne nienasycenie. To sprawia, że potencjalnie są jeszcze groźniejsze niż Rosja. I nic dziwnego, że ostrożność udziela się innym byłym republikom sowieckim w regionie.
Czytaj też: Żyjemy w najgroźniejszym czasie od ostatniej wojny światowej