Długie pięści Ukrainy
Długie pięści Ukrainy. Majstrują domową broń dalekiego rażenia
Rzecz nie do pomyślenia, bo w teorii Ukraina nie ma broni zdolnej dosięgnąć daleko w głąb Rosji. A jednak maszyny stacjonujące na lotniskach pod Riazaniem i pod Saratowem zaatakowane zostały – jak twierdzi Moskwa – starymi dronami rozpoznawczymi zamienionymi w latające pociski. Rosja oświadczyła, że chodzi o odrzutowe aparaty Tu-141, pochodzące z czasów zimnej wojny i służące do szybkich, dalekich (zasięg ponad 1000 km) lotów zwiadowczych. Jeden z takich dronów wywołał spore zamieszanie na początku wojny, gdy w marcu przeleciał z Ukrainy do Chorwacji i spadł, na szczęście bez większych szkód i bez ofiar, w centrum Zagrzebia. Mógł to być sygnał, że Ukraińcy nie zamierzają siedzieć z założonymi rękoma i majstrują domową broń dalekiego rażenia. Ale dopiero ostatnia seria wybuchów na lotniskach pokazała, że ją uzyskali, nawet bez zachodnich dostaw. Psków, Engels, Diagilewo, Kursk – na każdym lotnisku jedna, dwie uszkodzone maszyny, reszta zabierana w popłochu. Straty szczególnie bolesne, gdy mowa o nielicznych bombowcach strategicznych. Jeśli rzeczywiście w tych atakach użyto archaicznych dronów, byłaby to z jednej strony kompromitacja rosyjskiej obrony powietrznej, a z drugiej dowód niesłychanego technicznego sprytu Ukraińców, którzy znaleźli sposób na wykorzystanie sprzętu w zasadzie nadającego się na złom.
Teoria dronowa jest dla Rosji wygodniejsza, bo alternatywą byłaby głęboka infiltracja grup dywersyjnych wojsk specjalnych, jeszcze bardziej kompromitująca. Po takich niespodziewanych ciosach Rosja zawsze odpowiadała okrutnymi uderzeniami na ukraińskie miasta, elektrownie i instalacje ciepłownicze. Ale tym razem odwetu na większą skalę jeszcze nie było, jeśli nie liczyć ostrzałów położonych bliżej frontu miejscowości Zaporoża czy braku prądu w Odessie.