Bóg się rodzi, Putin strzela
Bóg się rodzi, Putin strzela. Smutne święta ukraińskich rodzin
Natalia pośle mężowi paczkę na front, to po pierwsze. Potem zadzwoni do matki, która mieszka w Kijowie na osiedlu, które codziennie odcinane jest od prądu. Wigilijny wieczór spędzi z córkami w wynajmowanym mieszkaniu.
W lutym, gdy Rosja zaatakowała, mąż Dima wsadził ją i dwie córki do samochodu: „Wyjeżdżajcie jak najszybciej”. Auto ruszyło, a on jak stał, poszedł do wojska. W poprzednim życiu Dima był znanym z telewizji dziennikarzem śledczym. Wojskowi myśleli, że prosi się na rzecznika prasowego, ale on chciał na front:
– Jestem oficerem rezerwy, chcę walczyć.
– Jasne. Mamy wakat w wojskach pancernych.
– Może być.
Mąż Natalii został czołgistą, zastępcą dowódcy kompanii w 3. Samodzielnej Brygadzie Pancernej. A ona z córkami dotarła aż do Polski – mieszkają w bloku w Konstancinie pod Warszawą.
Tata zginął
Trudno znaleźć ukraińską rodzinę, która nie ucierpiała z powodu rosyjskiej agresji. Wiele z nich jest w żałobie. Z Ołeną (na emigracji w Warszawie) byliśmy umówieni na rozmowę o ojcu, który służy pod Kramatorskiem. Chcieliśmy się dowiedzieć, jak będą przebiegały święta w okopach. Do wywiadu nie doszło. – Przepraszam, ale tata zginął. Właśnie się dowiedziałam – powiedziała przez telefon.
Inni stracili dach nad głową albo porzucili domy ze strachu przed bombardowaniami. Przeciętni mieszczanie zmienili się w tułaczy. Najnowsze szacunki Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) mówią o 7 mln 832 tys. ukraińskich uchodźców w całej Europie. Do tego trzeba dodać 6,5 mln przesiedleńców wewnętrznych. A te liczby rosną, bo Rosja nie przestaje bombardować. Ukraińskie władze apelują, by cywile ewakuowali się z najbardziej zagrożonych miejsc, m.in. z wyzwolonych niedawno miejscowości w obwodzie chersońskim.