Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Jak Wołodymyr z Chersonia ratował dzieci przed deportacją do Rosji

Dima, dwuipółletni mieszkaniec Chersonia Dima, dwuipółletni mieszkaniec Chersonia Abaca / Abaca Press / Forum / Forum
Pod opieką miał 52 dzieci w wieku od trzech do 18 lat. Gdy do miasta weszło rosyjskie wojsko, wymyślał dla podopiecznych legendy, żeby wywieźć je z Chersonia i uchronić przed deportacją do Rosji.

Z Wołodymyrem Sahajdakiem, dyrektorem Centrum Społeczno-Psychologicznej Pomocy Dzieciom, pijemy herbatę w jednej z nielicznych w Chersoniu otwartych stołówek. Naszej rozmowie towarzyszy dźwięk wybuchów. To Rosjanie, którzy wycofali się na lewy brzeg Dniepru, ostrzeliwują z artylerii miasto. Jeszcze niedawno zarzekali się, że zawsze było i na zawsze już będzie rosyjskie.

W naszym ośrodku przebywały sieroty i dzieci, których rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich, oraz takie, które nie mogą mieszkać w swoich domach z rodzicami, bo ci nie są w stanie ich odpowiednio ubrać, nakarmić i wyprawić do szkoły – tłumaczy Wołodymyr.

Podkreśla, że jego ośrodek nie był typowym domem dziecka. – Zapewnialiśmy dzieciom czasowe schronienie. Jeżeli dziecko ma biologicznych rodziców i jest szansa na poprawę ich sytuacji, pracujemy z nimi, żeby postawić ich na nogi. Staramy się znaleźć im pracę lub wyremontować mieszkanie. Chodzi o to, żeby przywrócić ich do stanu, w którym mogą opiekować się swoimi dziećmi. W 2021 r. udało się nam zwrócić rodzinom ośmioro dzieci – mówi Wołodymyr.

Ośrodek w konspiracji

Gdy władzę w Chersoniu pod koniec lutego przejęli Rosjanie i wysługujący się im miejscowi kolaboranci, odcięto finansowanie dla ośrodka. – Nasi pracownicy przestali otrzymywać wynagrodzenie. Część wyjechała z miasta, a część z powodu godziny policyjnej, która obowiązywała od 15 do 8 rano, nie mogła dojechać do naszego ośrodka, a potem wrócić do domu. Razem z rodziną podjęliśmy wtedy decyzję, że zamieszkam z dziećmi – mówi Wołodymyr.

Z innych regionów zajętych przez Rosjan zaczęły nadchodzić przerażające wiadomości, że Rosjanie wywożą ukraińskie dzieci w głąb Rosji. Niedawno doradczyni prezydenta Ukrainy ds. praw dziecka Daria Herasymczuk poinformowała, że od początku wojny Rosjanie bezprawnie wywieźli już ponad 13 tys. dzieci.

Wołodymyr Sahajdak zdecydował, że jego ośrodek będzie działał w konspiracji.

Zawiesiliśmy wszystkie zajęcia na świeżym powietrzu. Dzieci wychodziły na podwórko tylko na 15 minut. Centrum działało niedaleko wsi Czarnobajewka, koło Chersonia, gdzie toczyły się zacięte walki. Na podwórko domu, w którym mieszkaliśmy, spadały odłamki rakiet. Najmłodsze dzieci ze strachu kładły się na podłodze i głowy chowały pod poduszki, bo wtedy czuły się bezpieczniejsze – wspomina dyrektor Centrum Społeczno-Psychologicznej Pomocy Dzieciom w Chersoniu.

Z jedzeniem i innymi niezbędnymi rzeczami na początku pomagali wolontariusze. Z czasem Rosjanie zaczęli ich wyłapywać. – Po kilku miesiącach na przednią szybę samochodu nakleiłem czerwony krzyż i sam przywoziłem produkty spożywcze. Na szczęście Rosjanie przepuszczali mnie przez swoje punkty kontrolne – opowiada Wołodymyr.

Dzieci z legendami

Rosło zagrożenie, że Rosjanie odkryją ośrodek dla dzieci, a podopiecznych Wołodymyra deportują do Rosji. Z wychowawcami, którzy zostali, zdecydowali, że dzieci trzeba ukryć. – Najmłodsze rozwieźliśmy po domach naszych pracowników i współpracowników. Resztę odwiozłem do ich dalszych krewnych. W ośrodku zostało kilku najstarszych chłopaków w wieku już prawie dorosłym – tłumaczy Wołodymyr.

Dla dzieci, które miały zostać ukryte przed Rosjanami, stworzyli „legendy”. Miały np. mówić, że są dziećmi znajomych lub krewnych ze wsi, która została zniszczona. – Zamiast zwracać się do swojej wychowawczyni np. Aleksandra Pietrowna, miały do niej mówić w domu: „ciociu”. Niektórym się to myliło – wspomina Wołodymyr.

Dzieci trzeba było wywozić z Chersonia przez rosyjskie punkty kontrolne. – Kilkoro dzieci wyjeżdżało z miasta z wyuczoną legendą, że były w szpitalu, a teraz ich ciocia, a naprawdę nasza wychowawczyni, wiezie je do matki. Legendę omówiliśmy i przećwiczyliśmy dokładnie z najstarszą, 16-letnią dziewczyną. Na pierwszym punkcie kontrolnym Rosjanie machnęli tylko ręką, żeby jechali dalej. Na drugim zadawali pytania. Wysypał się kierowca, który odpowiedział, że wiezie dzieci z internatu, ale wychowawczyni i nasza podopieczna trzymały się ustalonej wersji. Rosjan przekonały ostatecznie dokumenty, które załatwiłem w szpitalu – wspomina Wołodymyr Sahajdak.

Rosyjscy żołnierze i funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa w końcu zastukali do drzwi domu, w którym działał ośrodek dla dzieci. Zastali tam tylko trzech chłopaków w wieku od 14 do 18 lat. Pytali, gdzie są dzieci. Wołodymyr odpowiedział, że zakończyły już rehabilitację w ośrodku i go opuściły.

Wołodymyr nie ma wątpliwości, że donieśli miejscowi kolaboranci, bo nawet sąsiedzi nie wiedzieli, że w domu obok działa konspiracyjny ośrodek dla dzieci.

Deportacja do Rosji

Rosyjskie władze, gdy już odkryły ośrodek Wołodymyra, przysłały do niego 15 sierot razem z wychowawczynią ze zniszczonej przez walki szkoły specjalnej. Dzieci mieszkały u Wołodymyra przez trzy miesiące, do października. A kiedy Rosjanie rozpoczęli ucieczkę z Chersonia, którą nazywali „ewakuacją”, wiceminister ds. młodzieży i sportu we władzach obwodowych nakazał, żeby dzieci były gotowe do wyjazdu za dwie godziny. – Poprosiłem ich, żeby dali nam przynajmniej dobę. Nie chcieli rozmawiać. Straszyli, że przyślą wojsko – dyrektor rozkłada ręce.

Dzieci nie zdążyły nawet spakować wszystkich swoich rzeczy. Pracownicy ośrodka płakali razem z nimi. A kolaboracyjne władze Chersonia nie chciały powiedzieć, gdzie je wywożą. Kłamali, że dzieci jadą do Heniczewska w obwodzie chersońskim, w pobliżu Morza Azowskiego, ale nikt nie miał złudzeń, że jego podopieczni zostaną deportowani do Rosji. Kierowca autobusu, do którego wsiadały dzieci, wyjawił, że kazali mu jechać na Krym.

Po kilku dniach Wołodymyrowi dzięki kontaktom udało się ustalić, że z Krymu dzieci trafiły do Anapy w Kraju Krasnodarskim, w Rosji.

Wołodymyr uruchomił swoje międzynarodowe znajomości wśród wolontariuszy i organizacji pomocowych w Europie, żeby wywieźć dzieci z Rosji. Obawiał się, że zostaną tam poddane praniu mózgów i wynarodowione. Udało się je przerzucić do Gruzji.

W jaki sposób to się udało? – pytam.
– Opowiem po wojnie. W Rosji wciąż jest dużo ukraińskich dzieci, które trzeba będzie stamtąd wyciągnąć.

Czytaj też: Dzień niepodległości Chersonia. Rosjanie nie przeczekają zimy spokojnie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną