Pseudoreferenda pod lufami karabinów. Czy Kreml urwie jeszcze trochę Ukrainy?
W środowym orędziu Władimir Putin wyłożył to wprost: „Wiemy, że większość ludzi mieszkających na terenach wyzwolonych od neonazistów, przede wszystkim na historycznych ziemiach Noworosji, nie chce pozostawać pod jarzmem reżimu. Dlatego będziemy wspierać decyzje, które podejmie większość mieszkańców Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, obwodów zaporoskiego i chersońskiego”. Jak dodał, Rosja zrobi wszystko, by „zapewnić bezpieczne warunki dla przebiegu referendów”.
Przygotowania trwały od miesięcy, wielokrotnie też przesuwano terminy. Ostatnio referenda miały się odbyć 11 września, gdy w Rosji trwały wybory regionalne i lokalne. Ale ukraińska kontrofensywa pokrzyżowała te plany. Tuż przed 21 września Kreml zdecydował się sprawę przyspieszyć. Zaważył argument miejscowych władz okupacyjnych: „jeśli nie teraz, to nie będzie czego anektować”. Poza tym pseudoreferenda, mobilizacja i straszak nuklearny wpisują się w strategię, którą Putin obrał w jesiennej fazie wojny.
Głosowania mają dać Kremlowi pretekst do przywłaszczenia jeszcze 15 proc. terytorium Ukrainy. Rosja wprawdzie nie kontroluje w całości żadnego z czterech okupowanych obwodów, ale formalnie zamierza anektować je w pełni, czyli w ich granicach administracyjnych. Władimir Rogow, rosyjski politolog i samozwańczy mer Melitopola, zapowiedział na Telegramie: „Rosja zyska 5–6 mln obywateli. A w przyszłości, gdy zaczną wracać uchodźcy, nawet 8–9 mln”.