Z Mariupola zostały ruiny i kikuty drzew. Oni uciekli do Dniepra. Przeszli piekło
Anna Murlykina wszystko przekładała na jutro, ale 23 lutego 2022 r. musiała już zawieźć chorą na raka mamę do szpitala w Mariupolu. – Z trudem się poruszała. Spadła mi wtedy na głowę masa obowiązków, na nic nie miałam czasu – opowiada Anna, która była w mieście redaktor naczelną lokalnego serwisu informacyjnego 069.com.ua.
Nazajutrz obudził ją telefon. Dzwoniła mama ze szpitala we wschodniej części miasta, od której Rosjanie rozpoczęli ostrzał 400-tysięcznego Mariupola. – Przerażona mówiła, że wyją syreny, a wokół słychać eksplozje. W centrum, gdzie mieszkałam, jeszcze było cicho. Włączyłam telewizor i dowiedziałam się, że zaczęła się wojna – wspomina Anna.
Mariupol. Chodzą po nim w myślach
Jej życie, podobnie jak innych mieszkańców Mariupola, zmieniło się w jednej chwili. To, co było ważne wczoraj, plany na najbliższą przyszłość – nagle przestało mieć znaczenie. Lekarze poradzili Annie, żeby szukała dla mamy kliniki onkologicznej w innym mieście, bo szpital długo nie pociągnie pod ostrzałem. Z mężem zabrali najpotrzebniejsze rzeczy, posadzili mamę w samochodzie i 25 lutego wyjechali. Mieli szczęście, bo Rosjanie otaczali miasto i z każdym dniem było coraz trudniej się wydostać.
Mama Anny zmarła w kwietniu w Dnieprze (dawniej Dniepropietrowsk), gdzie dotarli Murlykinowie. – Przed śmiercią powiedziała mi, że chciałaby zostać pochowana w Mariupolu. Teraz to nie jest możliwe, bo miasto okupują Rosjanie. Zawieźliśmy ciało do najbliższego krematorium w Charkowie [ok. 220 km od Dniepru – red.]. Trzymam teraz mamę w urnie w wynajętym mieszkaniu. Jak wojna się skończy, pochowam ją w naszej ziemi – Annie łamie się głos.