Końcówka lutego nie była dobra dla TikToka na świecie. Zaczęło się od tego, że Komisja Europejska, podejmując tego typu decyzję pierwszy raz w historii, zakazała swoim pracownikom posiadania tej aplikacji na telefonach służbowych oraz tych, na których korzystają z aplikacji do pracy. Według oficjalnego komunikatu decyzja „ma na celu ochronę Komisji przed zagrożeniami cyberbezpieczeństwa oraz działaniami, które mogą prowadzić do cyberataków na sieć służbową Komisji”. Kilka dni później na podobny ruch zdecydowała się Kanada. 27 lutego Biały Dom ogłosił, że agencje federalne dostaną 30 dni na wdrożenie zakazu nałożonego już dwa miesiące wcześniej. Wreszcie ostatniego dnia miesiąca Parlament Europejski dołączył do Komisji i zakazał korzystania z TikToka również swoim pracownikom.
Czytaj także: „Pani jest od dzisiaj moją idolką!”. Jak polscy politycy łowią młodych na TikToku
Wątpliwa ochrona danych
Blokada aplikacji na telefonach unijnych urzędników dobitnie dowodzi fiaska styczniowej misji szefa Tiktoka. Shou Zi Chew przyjechał wówczas do Brukseli, by przekonywać komisarzy, że ich obawy dotyczące działalności firmy są nieuzasadnione. Rozmowy dotyczyły przestrzegania nowych unijnych regulacji (przede wszystkim DSA, aktu o usługach cyfrowych) czy ochrony nieletnich przed szkodliwymi treściami na platformie. Ale najważniejszy był temat ochrony danych. W Europie nie spodobała się listopadowa zmiana polityki prywatności TikToka. Platforma poinformowała, że choć dane Europejczyków przechowywane są w Singapurze, to dostęp do nich („przy użyciu metod zgodnych z RODO”) mogą uzyskiwać pracownicy m.in. w Chinach, skąd pochodzi ByteDance – spółka matka TikToka. A że wpływ władz w Pekinie na chińskie firmy jest oczywisty, to niemały już lęk przed tym, czy dane nie wylądują w rękach Komunistycznej Partii Chin, dodatkowo się nasilił. I nie zgasł mimo obietnicy stworzenia w Europie centrów danych, w których miałyby być trzymane informacje o jej mieszkańcach.
Czytaj także: Płacimy uwagą. Czyli kto nas rozprasza i co z tego ma
FBI: TikTok zagraża bezpieczeństwu narodowemu
To właśnie obawy o bezpieczeństwo danych doprowadziły do nałożenia pod koniec grudnia wspomnianego wcześniej zakazu korzystania z TikToka na urządzeniach federalnych urzędników w Stanach Zjednoczonych. Tamten ruch poprzedziła z kolei fala podobnych decyzji na poziomie stanowym i w Tajwanie. W 2020 r. w Indiach TikTok dostał wręcz całkowitego bana, razem z 58 innymi chińskimi aplikacjami. Decyzja nastąpiła po poważnym starciu na granicy chińsko-indyjskiej, ale rząd w Delhi powoływał się wówczas na „kompilację i eksplorację danych oraz profilowanie przez elementy wrogie bezpieczeństwu narodowemu Indii”. Odcięcie od ogromnego indyjskiego rynku było bolesne dla TikToka, skorzystali za to jego konkurenci – Instagram z jego Reelsami, YouTube Shorts czy Snapchat.
Ban na TikToka właściwie wprowadziły już także Stany – 6 sierpnia 2020 r. Jego rozkaz wykonawczy Donalda Trumpa prawie zmusił ByteDance do sprzedaży amerykańskiej części platformy, ale ostatecznie nie wszedł w życie i został wycofany przez kolejnego prezydenta niecały rok później. Nowa administracja nie przestała jednak blisko przyglądać się firmie. Ta zaś nie miała najlepszej prasy. Coraz częściej pojawiały się głosy, że TikTok jest zbyt uzależniający i że podsuwa dzieciom szkodliwe treści. Firma przyznała się, że wykorzystała swoją aplikację do śledzenia dziennikarzy, próbując znaleźć ich źródła wśród pracowników. Wreszcie w listopadzie szef FBI ostrzegł, że TikTok może być zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. Jego zdaniem bowiem chińskie władze mogłyby przejąć kontrolę nad procesem zbierania danych o Amerykanach oraz nad algorytmem rekomendacyjnym, tym samym zyskując możliwość przeprowadzenia gigantycznej operacji wpływu lub nawet kontroli urządzeń, na których aplikacja jest zainstalowana.
Czytaj także: Dlaczego Donald Trump nie zatańczy na TikToku?
Walka o zaufanie – i rynki
Oczywiście, platforma nie pozostała bierna. Wprowadziła narzędzia do monitorowania i ograniczania ilości czasu spędzanej na scrollowaniu. Zwolniła czterech pracowników (w USA i Chinach) zamieszanych w śledzenie dziennikarzy. Stworzyła „centrum transparentności i odpowiedzialności”, czyli coś w stylu cyfrowego muzeum mechanizmów działania aplikacji. Najważniejsza była jednak szeroka propozycja – „projekt Teksas” – dotycząca przeniesienia wszystkich danych Amerykanów na serwery w USA. Co więcej, serwery należące nie do TikToka czy ByteDance, a do amerykańskiej firmy Oracle. Miałyby powstać też dodatkowe mechanizmy monitorowania przepływu danych.
Ale zaufanie raz utracone trudno odzyskać. PR-owa ofensywa TikToka nie wystarczyła i pod koniec roku władze USA wprowadziły swoje zakazy dla urzędników. Nasilająca się rywalizacja Stanów z Chinami na polu technologii stymuluje dyskusję, a presja na wprowadzenie ogólnokrajowego bana na TikToka się zwiększa. Taki ruch nie wydaje się niemożliwy, ale dla Joego Bidena byłby to trudny wybór. Raczej nie spodobałby się on młodym wyborcom, którzy są prezydentowi potrzebni do przyszłorocznej walki o reelekcję. Popularność aplikacji z jednej strony zwiększa więc obawy o dane, ale z drugiej – utrudnia działania prewencyjne. TikTok, podobnie jak inne wielkie platformy, jest doskonale świadomy tej swojej siły. Na razie sprawia ona, że podejmowane decyzje są politycznie bardzo „tanie” – zakaz dla urzędników nie wpływa na zdecydowaną większość obywateli. Ale przyszłość TikToka jest niepewna, zarówno w Stanach, jak i innych krajach Zachodu. Niezależnie od tego, jak się będzie rozwijać podejście do chińskiej aplikacji, jedno jest pewne. Tak jak innym platformom trzeba jej się przyglądać z bliska i bardzo uważnie. Bo stawka jest duża. I polscy politycy, wdzięcząc się na TikToku do wyborców, powinni o tym pamiętać.
Czytaj także: PiS na TikToku. Okiem Młodych, językiem starych