Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Iran i Arabia Saudyjska podały sobie ręce. Powiało rewolucją. Ale to zagrywka Pekinu

Przedstawiciele Arabii Saudyjskiej, Chin i Iranu (Musaad bin Mohammed Al Aiban, Wang Yi i Ali Shamkhani) w Pekinie, 10 marca 2023 r. Przedstawiciele Arabii Saudyjskiej, Chin i Iranu (Musaad bin Mohammed Al Aiban, Wang Yi i Ali Shamkhani) w Pekinie, 10 marca 2023 r. China Daily / Reuters / Forum
Iran i Arabia Saudyjska, dwa najpotężniejsze kraje Bliskiego Wschodu, które zaledwie pięć miesięcy temu stały na skraju wojny, podały sobie ręce.

10 marca w Pekinie z pełnym udziałem mediów wysocy przedstawiciele dyplomatyczni Teheranu i Rijadu podpisali porozumienie o przywróceniu dawno zerwanych oficjalnych relacji (niewiele więcej wiadomo o samym układzie). Szef saudyjskiego MSZ stwierdził nawet, że oba te państwa „dzielą wspólny los”.

Biorąc pod uwagę opowieści o odwiecznym wewnątrzislamskim konflikcie między obozami sunnickim i szyickim, teoretycznie ciągnącym się z przerwami jako tzw. fitna od VII w., a w którym dziś przewodzą odpowiednio Saudyjczycy i Irańczycy, z Pekinu powiało rewolucją. Tylko w ostatniej dekadzie rozbieżne interesy obu tych regionalnych mocarstw napędzały konflikty w Syrii, Libanie, Iraku, Jemenie, doprowadziły do izolacji Bahrajnu. Czy więc Saudyjczykom i Irańczykom udało się dogadać we wszystkich tych sprawach?

Chiny grają kartą mediatora

Oczywiście nie. Dyplomatyczna normalizacja jest zapewne dobrą informacją dla milionów mieszkańców Bliskiego Wchodu, których interesy są od lat podporządkowane jednej lub drugiej stronie. A te bezpardonowo wykorzystują podziały religijne do swoich przyziemnych celów. Ale całe pekińskie show z podpisaniem porozumienia wygląda raczej na piarową zagrywkę Chińczyków, którzy – swoją drogą – wykorzystali efekty niemal dwuletnich starań dyplomatycznych takich pośredników irańsko-saudyjskich jak Oman czy Irak.

Chińskie MSZ w oficjalnym oświadczeniu podkreśliło, że jest „wiarygodnym mediatorem” w roli, której „nikt inny nie mógłby się podjąć”, co oczywiście było aluzją do słabnącej pozycji Ameryki na Bliskim Wschodzie.

Reklama