Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

395. dzień wojny. Z rury w samolot, czyli groźne MANPADS-y

Amerykańscy i chorwaccy żołnierze z rakietą Stinger Amerykańscy i chorwaccy żołnierze z rakietą Stinger US Army / Cover Images / Forum
Rosjanie coraz częściej mówią o planowanej ukraińskiej ofensywie, czują pismo nosem. Lotnictwo mogłoby w niej odegrać znaczną rolę, ale groźne są dla niego coraz doskonalsze MANPADS-y. Co to takiego?

Zacznijmy od rosyjskich obaw o ukraińską kontrofensywę. Większość ekspertów ma świadomość, że musi ona nastąpić i nie ma co do tego złudzeń, dlatego nie ukrywa tego też i Zachód. Rosja się szykuje, choć pojawiają się też kuriozalne ostrzeżenia, takie jak Jewgienija Prigożyna, właściciela Grupy Wagnera, że Ukraina dokona natarcia na… obwód biełgorodzki! Można by żartem dopowiedzieć: oczywiście, i na Moskwę też pójdą, ani chybi!

Czytaj także: Co Rosjanie mogą znaleźć w strąconym do Morza Czarnego amerykańskim reaperze?

Obie strony się nie rozumieją

Dowcip polega na tym, że Rosjanie przykładają do wszystkich swoją miarę. Skoro my chcemy atakować inne kraje, to znaczy, że reszta świata o niczym innym nie marzy, tylko o tym, żeby zaatakować nas. Rosjanie uwierzyli w to do tego stopnia, że wydają olbrzymie pieniądze na fortyfikację przygranicznych rejonów – ale nie chodzi o terytoria okupowane, lecz o ich własne macierzyste ziemie, których nikt nie chce, bo i po co?

Co ciekawe, mechanizm ten działa też i w drugą stronę. Zachód nijak bowiem nie rozumie, jak jakieś państwo może chcieć podbijać inne – jaki ma w tym cel, gdzie sens i logika, skoro to jest absolutnie pozbawione racjonalnego uzasadnienia. I tu właśnie Zachód daje się nabierać Rosji, ale chyba pomału też i Chinom. Do tego problemu w przyszłości wrócimy, bowiem żadna ze stron tego konfliktu nie potrafi wejść w buty drugiej, nijak się nie rozumieją i nie są w stanie przewidywać kolejnych ruchów.

Czytaj także: Gdyby doszło do wojny... Do jakiego konfliktu szykują się polscy generałowie?

Rosjanie wciąż atakują, ale czekają na kontrofensywę

Rosjanie w Ukrainie nie przestają atakować, ale ponoszą przy tym poważne straty, co ich zresztą nie zraża. Ostatnio spada tempo rosyjskich operacji, więc i straty ciut maleją: według Ukraińców w ciągu ostatniej doby Rosjanie stracili 720 zabitych, sześć czołgów, 11 innych pojazdów pancernych, siedem dział artyleryjskich, dziewięć wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych i 19 innych pojazdów. Ponadto zestrzelono śmigłowiec Mi-24.

.Karolina Żelazińska/Polityka.

Jeśli nawet te informacje są przesadzone (być może są, ale niewiele), to popatrzmy na proporcje. Rosjanie tracą odrobinę mniej ludzi (tracili już po 1 tys. na dobę), wyraźnie mniej czołgów, ale za to więcej systemów artyleryjskich i wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych. Porównajmy to z doniesieniami rosyjskich korespondentów, że ogień ukraińskiej artylerii został mocno zintensyfikowany. Bo czołgi i ludzi traci się w nieudanych natarciach, a działa i wyrzutnie rakietowe – w wyniku celnego ognia przeciwnika sięgającego dalej od linii frontu. Zatem pomału zaczynają się rzeczywiście przygotowania do ukraińskiej kontrofensywy, bowiem eliminowanie rosyjskiej artylerii lufowej i rakietowej ma kluczowe znaczenie dla jej powodzenia.

Najsłabiej Rosjanie atakowali na północnym odcinku frontu, tradycyjnie pod Kupiańskiem, Swiatowem i Kreminną, oraz na południe od Dońca pod Biłohoriwką, oczywiście nic nie uzyskując. Dalej na południe ciężkie walki nie ustają w Bachmucie i jego okolicach, gdzie agresorzy wciąż nie mogą poradzić sobie z ukraińską obroną. Gorzej nieco jest pod Awdijiwką, tam Rosjanie zaczynają wychodzić już na północno-zachodnią stronę miasta. W zasadzie pozostała już tylko jedna porządna droga zaopatrywania obrońców, choć rosyjskie wojska znajdują się tam dalej od tej drogi niż w przypadku wyraźnie ciaśniejszego korytarza w Bachmucie. Rosyjskie i separatystyczne wojska atakowały też w kierunku Marijinki, ale bez rezultatu.

Za to na całym południowym odcinku frontu Rosjanie nie atakowali. Szykują się tam do obrony, zapewne mając świadomość, gdzie spadnie główne ukraińskie uderzenie. Starają się zachować swoje siły i nie marnować zapasów amunicji. Chociaż zdarza im się ostrzelać Zaporoże czy Chersoń, bo tak ich strasznie kusi, by pozabijać nieco cywili… Ale żadnych wojskowych korzyści im to nie daje, a amunicję zużywają. Jak Ukraińcy ruszą, to nie będą mieli czym strzelać.

Czytaj także: Rosja to agresor. Czy Putin i inni odpowiedzą kiedyś za zbrodnie?

Groźne MANPADS-y: zaczęło się od podczerwieni

Wróćmy jednak do wspomnianych na początku MANPADS-ów (skrót od Man-Portable Air Defense System). Już pod koniec lat 40. Amerykanie dostrzegli, że pojawienie się szybkich samolotów odrzutowych sprawiło, że dotychczas używane ciężkie przeciwlotnicze karabiny maszynowe są zupełnie nieefektywne w walce z nisko latającymi celami. Nie było czasu, żeby namierzyć i prowadzić cel lufami, bo zbyt szybko przemieszczał się od horyzontu do horyzontu. Dlatego zaczęto poszukiwać radykalnie nowych rozwiązań.

Równocześnie trwało opracowanie pierwszych rakiet kierowanych powietrze–powietrze, czyli odpalanych z myśliwców, by zniszczyć wrogi samolot z większą pewnością i z większej odległości niż pozwalała na to seria z działek pokładowych. Zwrócono wówczas uwagę na różne technologie kierowania tego typu rakietami – bardzo atrakcyjne wydawało się wykorzystanie podczerwieni do stworzenia automatycznego systemu samonaprowadzania. Pierwsze obserwacyjne systemy pracujące w podczerwieni pojawiły się już w II wojnie światowej, używali ich Niemcy na ostatnich seriach czołgów Pantera, a także Amerykanie na swoich nocnych myśliwcach P-61 Black Widow.

Źródłem promieniowania podczerwonego są źródła ciepła, mówiąc w uproszczeniu. A samoloty odrzutowe miały jedną ważną cechę: ich komory spalania były minipiecami martenowskimi – z dyszy wylatywały gazy o wielkiej temperaturze, były więc wielkimi źródłami promieniowania podczerwonego. W rakietach powietrze–powietrze umieszczano czujnik, który śledził źródło podczerwieni, choć trzeba było mu je wskazać, by je „złapał”. W miarę jak źródło podczerwieni się przemieszczało, położenie zmieniał też śledzący je czujnik, wysyłając tym samym odpowiednie sygnały do mechanizmów wykonawczych sterów rakiety.

W locie ten prosty, działający na zasadzie równoważących się mostków elektrycznych i tzw. selsynów, mechanizm kierował lot rakiety zawsze w stronę źródła podczerwieni. Pierwsze takie amerykańskie rakiety to Falcon (dla USAF) i Sidewinder (dla US Navy). Te ostatnie okazały się niesamowicie udane i były rozwijane dziesiątkami lat w sposób ewolucyjny. Współczesny AIM-9X Super Sidewinder praktycznie nie ma nic wspólnego z pierwszą seryjną wersją – aż trudno uwierzyć, jak bardzo się przez te dziesiątki lat zmienił. W tym czasie Falcon zszedł ze sceny, a USAF także przyjęło Sidewindera do swojego uzbrojenia.

Czytaj też: Putin grzmiał: „To atak terrorystyczny”. Kim są Rosjanie w ukraińskiej armii

Przeciwlotnicza bazooka

Po niezwykłym sukcesie Sidewindera, jego wyjątkowo prostej, za to pomysłowej konstrukcji, pomyślano o tym, żeby na jego bazie stworzyć prosty naziemny system przeciwlotniczy. I wówczas ktoś sobie przypomniał: w czasie II wojny światowej i wojny koreańskiej Amerykanie z powodzeniem używali ręcznej wyrzutni niekierowanych rakiet przeciwpancernych, znanych jako bazooka. Jej lżejsze warianty odpalano, podpierając rurę-wyrzutnię na ramieniu, jak niemieckiego panzerfausta. Wówczas gazy wylotowe z rakiety wylatywały jakiś metr za plecami strzelającego.

A gdyby tak, pomyślano, do podobnej rury włożyć takiego minisidewindera? Gdyby udało się zminimalizować jego głowicę i mechanizm sterowania, dać mu składane stery rozkładające się po wystrzeleniu i mamy wspaniałą broń przeciwlotniczą. W dodatku kierowaną! Świetny pomysł.

Nieco trudniej było z realizacją. Kilka czołowych amerykańskich firm zbrojeniowych boksowało się z tym problemem przez całą dekadę, ale w końcu się udało. Pierwsze testy zaczęły się w 1961 r., a w 1968 system, znany jako FIM-43 Redeye, wszedł do uzbrojenia. Od razu okazał się strzałem w dziesiątkę, choć miał dużo ograniczeń i nie zawsze trafiał w cel. Ale stał się prawdziwą rewolucją na polu walki. Oczywiście i Sowietom to nie umknęło – równolegle do Amerykanów skonstruowali własny system 9K32 Strieła (strzała) 2. I także okazał się on sukcesem.

W latach 80. w obu państwach opracowano następcę: w USA FIM-92 Stinger, zaś w ZSRR najpierw powstał system przejściowy 9K34 Strieła 3, a następnie odpowiednik Stingera – 9K38 Igła. Zarówno Stinger, jak i Igła miały znacznie zwiększony zasięg rażenia w stosunku do swoich poprzedników, z ok. 3,5 km do ponad 5 km. Jednocześnie poprawiono charakterystykę i czułość głowicy samonaprowadzania pracującej w podczerwieni.

Czytaj też: Bolesny kompromis? Timothy Garton Ash o możliwym końcu wojny

Samoloty uciekają na wysokości

Zarówno ten system, jak i francuski Mistral (który jednak jest odpalany z trójnożnej podstawy, a nie z ramienia), zrewolucjonizowały działania powietrzne. W kolejnych wojnach lotnictwo musiało uciec na duże wysokości, by wyjść poza zasięg tego typu systemów – w pionie do ok 4 tys. m. A to z kolei stało się możliwe po wyposażeniu samolotu w tzw. zasobnik celowniczy: podwieszaną w kontenerze aparaturę obserwacyjną ze stabilizowanymi kamerami telewizyjną i termowizyjną, stacją laserową i jakimś układem nawigacji pozwalającym na lokalizowanie wykrywanych celów.

Teraz pilot widział znacznie powiększony obraz celu i mógł go wskazać bombom kierowanym z odległości, z której na własne oczy nic by nie zobaczył. Dlaczego o tych zasobnikach wspominamy? Bo rosyjskie lotnictwo ma ich śladowe ilości, co nie pozwala mu na przeniesienie się na duże wysokości, właśnie poza zasięg niesamowicie skutecznych dziś MANPADS-ów. Dlatego w tej wojnie samoloty nie odgrywają praktycznie żadnej roli, co jest kuriozalne. A bez lotnictwa mamy do czynienia z jedną wielką rekonstrukcją I wojny światowej, co jest zresztą jaskrawo widoczne w okopach ukraińskiego konfliktu.

Czytaj także: Powstrzymać Chiny. USA jeszcze nigdy nie sprzedały nikomu takiego uzbrojenia

Wyeliminowane samoloty

Najnowsze wersje Stingera (FIM-92J Block I), rosyjski system 9K333 Wierba (wierzba), a także polski system Piorun mają detektory podczerwieni o bardzo wysokiej czułości. Stinger dostał obrotowy czujnik pozwalający na szybkie skanowanie przestrzeni i tworzenie elementów obrazu celu, coś w rodzaju termowizji II generacji. Rosyjska Wierba ma trzy czujniki: nadfioletowy oraz dwa podczerwone pracujące na dwóch różnych częstotliwościach podczerwieni. Polski Piorun z kolei – czuły czujnik podczerwieni chłodzony ciekłym argonem, a wszystkie trzy mają minikomputery analizujące widmo sygnału. Dzięki temu są one stosunkowo odporne na zmylenie flarami pułapkami (najbardziej Stinger, a dwa pozostałe systemy nieco mniej).

.Polityka.

W Ukrainie wszystkie okazały się niezwykle groźne dla nisko latających samolotów oraz śmigłowców, które wysoko latać nie mogą, za to łatwiej chowają się za przeszkody terenowe. W zasadzie do tego stopnia ograniczyły one ich działania, że obecnie podstawowym sposobem ataku samolotów czy śmigłowców jest odpalenie rakiet niekierowanych znad własnego terenu, na wznoszeniu w górę, w nadziei, że te lecące łukiem rakiety na odległość kilku kilometrów w coś trafią. Mało to skuteczny sposób, trzeba przyznać. Dlatego m.in. lotnictwa w tej wojnie nie widać.

Podstawowym sposobem unikania trafienia są flary pułapki. Są to naboje z ładunkiem termicznym, które po wystrzeleniu w bok ze specjalnych wyrzutników na samolotach czy śmigłowcach, palą się jasnym płomieniem, wytwarzając wysoką temperaturę i powoli opadają. Odpalający te flary samolot czy śmigłowiec to zwykle duża atrakcja na pokazach lotniczych, ale w praktyce przede wszystkim utrudniają one strzelcom MANPADS-ów uchwycenie właściwego celu, bo kiedy już się uda, to te flary raczej nie zmylą już głowicy nowoczesnych przenośnych systemów przeciwlotniczych.

Czytaj także: Wojna z czasem. Putin przyłapał NATO w momencie leniwego wybudzania się

Jak pilot odpalił spadochron zamiast flary…

Współczesne statki powietrzne mają też aktywne systemy zakłóceń podczerwieni, jak migające w podczerwieni obrotowe reflektory na śmigłowcach – amerykański ALQ-144 Disco Light czy sowiecka jeszcze Ł-166 Ispanka, znana z naszych Mi-24 na przykład. Całkiem udany jest ukraiński system Adros, montowany na modernizowanych u nas śmigłowcach. Obecnie jednak stosuje się jeszcze nowocześniejsze sposoby kierunkowego zakłócania głowic nadlatujących rakiet, tzw. DIRCOM – Direct Infra-Red Counter Measure. Ale to oddzielny temat. Żadnego poważnego DIRCOM-u nikt w tej wojnie nie używa, zatem trudno powiedzieć, na ile chroniłby on samoloty i śmigłowce na polu walki.

A co do flar, to na „moim” Su-22 też były. Kiedyś nasz pułk postanowił pokazać oficerom wojsk lądowych, jak to działa, i nad poligon w Nadarzycach wleciał zrzucający bomby Su-22, który miał odpalić silne, 50-mm flary z wyrzutni KDS-26 na lewym boku kadłuba. Tak się złożyło, że przycisk odpalania flar na lewej burcie był tuż obok przycisku otwarcia spadochronu hamującego (używanego do lądowania). Pilot te przyciski pomylił i zamiast serii ognistej girlandy flar-pułapek, patrzący przez lornetki oficerowie w zielonych mundurach dostrzegli opadający powoli spadochron, który przy tej prędkości natychmiast się urwał. Pokiwali głowami i zapytali: „Macie nadzieję złapać rakietę przeciwlotniczą w tę szmatę? Ciekawe, ciekawe...”.

Czytaj też: Po roku wojny rosyjski Goliat ma podbite oko

Książka „Wojna w Ukrainie” Michała i Jacka Fiszerów już do kupienia na Sklep.polityka.pl. Autorzy omawiają w niej wydarzenia, jakie doprowadziły do tego konfliktu, opisują jego tło oraz przebieg, na ile jest obecnie znany. Jest bowiem sprawą oczywistą, że co do wielu zdarzeń, bitew i epizodów wiedza jest na razie fragmentaryczna, niedokładna, nie do końca zweryfikowana, wszak wojna trwa. Na ile jednak było to możliwe, zebrano wszelkie dostępne informacje z wiarygodnych źródeł, tworząc pewne kompendium wojny do końca września 2022 r.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną