Pola śmierci
Pola śmierci. Tak wygląda życie na ukraińskiej wsi tuż za linią frontu
Przez wieś raz i drugi przewalił się front. Żołnierze pozbierali zabitych i rannych. Popędzili na nowe pozycje. Cywile zostali. Domy rozbite, pola zaminowane. Sami siebie pytają: co dalej?
– Po-cze-kaj-cie! – Luba Czuprina biegnie skrótem przez usiane niewybuchami rakiet pole. Macha metalowym drążkiem. – Poczekajcie, bardzo proszę! – krzyczy zdyszana. Potargane włosy, ubrana w porwany skafanderek, z którego wysypuje się watolina. – Chciałam panów tylko zapytać, czy to bezpieczne. A może nie ruszać, bo wybuchnie? Drążek wygląda na część pocisku z granatnika. – A po co to pani? – Zawsze może się do czegoś przydać w obejściu. Albo oddałabym na złom.
Obejście wygląda rozpaczliwie. Fala uderzeniowa po wybuchu rakiety zerwała dach jeszcze wiosną. Wszystko cieknie, zaczynają walić się sufity. 68-letnia kobieta dostała od gminy na potrzeby remontowe jedną płytę OSB, z którą nie bardzo wie, co zrobić. Chodzi więc z brzozową miotłą i uprząta kolejne odpadające kawałki sufitu. – Zamiatam codziennie! – chwali się. A dom rozpada się dalej.
Chłopcy z sąsiedztwa przyjechali traktorem i zabrali kawałki rosyjskiej rakiety wbite w pole. Luba trochę żałuje, że pozwoliła. Rakiety dobrze chodzą na złomie. – Została mi jeszcze taka – pokazuje sterczący z ziemi ogon z lotkami. – Można ją wyciągnąć? – Nie wolno. Trzeba pokazać saperom. Luba rozczarowana, bo sąsiedzi zbierają.
Wołodymyr Suprun, 62-letni emeryt, który mieszka z żoną opodal, ma tego pełne podwórko. – Z tej będzie dobra podstawa do anteny telewizyjnej. Tę przerobi się na komin do piecyka. Ta do przenoszenia bomb kasetowych waży 12 kg, pójdzie na złom – opowiada. Kilogram chodzi po 20 hrywien, czyli nieco ponad dwa złote.