Włochy wprowadziły półroczny stan wyjątkowy. To odpowiedź na wzrost liczby migrantów płynących z południa. Premierka Giorgia Meloni szuka prostszych i szybszych procedur na wydalanie przybyszów do krajów ich pochodzenia. Z pogwałceniem, przestrzega włoska opozycja, praw i zasad humanitaryzmu. Obecnie ruch na Morzu Śródziemnym jest czterokrotnie większy niż w początkach dwóch poprzednich lat. Najwyższa od sześciu lat jest też liczba utonięć. Są dni, gdy włoska straż przybrzeżna dociera do kilku łodzi wiozących w sumie ponad tysiąc pasażerów.
Meloni urzęduje od końca października. W kampanii składała obietnice surowego ograniczenia migracji i już w listopadzie jej rząd zamknął południowowłoskie porty dla statków organizacji, które prowadzą niezależne akcje ratunkowe, zmuszając je do zawijania do portów na północy, co wydłuża okres powrotów na poszukiwania. Tymczasem z rządowych prognoz wynika, że w tym roku do Włoch spróbuje w sumie przedostać się od 700 do 900 tys. osób, co jest poziomem porównywalnym z rekordowym 2015 r. Migranci pochodzą przeważnie z Afryki i Azji, a na pokłady kutrów i łodzi wsiadają przede wszystkim w Tunezji, będącej tradycyjnym ogniwem śródziemnomorskiego szlaku migracyjnego.
Jednak sytuacja w Tunezji się zmienia. Od tygodni przebywający tam cudzoziemcy padają ofiarami prześladowań ze strony sił porządkowych, bandyckich napadów, siłowych eksmisji i szykan biurokratycznych, bez powodu aresztowani bywają np. zagraniczni studenci. Atmosferę powszechniejącego rasizmu podsyca autorytarny prezydent Kais Saied. Jego zdaniem „fale nielegalnej migracji” są częścią przestępczego planu zmiany struktury demograficznej Tunezji w taki sposób, by czarnoskórzy z południa zastąpili ludność arabską i islamską. Wskazując kozła ofiarnego, Saied próbuje prawdopodobnie odwrócić uwagę od wielu nakładających się na siebie kryzysów, w tym wysokiego bezrobocia i drożyzny.