Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Erdoğan się obronił. Cud się nie zdarzył, Turcja robi kolejny krok ku autokracji

Recep Tayyip Erdoğan w Stambule, 26 maja 2023 r. Recep Tayyip Erdoğan w Stambule, 26 maja 2023 r. Murad Sezer / Forum
Nie było sensacji w drugiej turze wyborów prezydenckich w Turcji – urzędujący prezydent Recep Tayyip Erdoğan zdobył ponad 52 proc. głosów i utrzymał stanowisko na kolejne pięć lat. To duży cios dla opozycji i ważna lekcja dla Zachodu.

Na te wyniki czekali obserwatorzy i przywódcy kilkudziesięciu krajów, bo trudno wskazać proces geopolityczny w naszej części świata, w który Turcja nie byłaby zaangażowana. Od wojny domowej w Syrii, kwestii kurdyjskiej i ekspansji NATO, przez nieustanne próby mediowania pomiędzy Rosją i Ukrainą w toczącej się wojnie, kończąc na migrantach i wymuszaniu kolejnych ustępstw na Unii Europejskiej w zamian za trzymanie ich wewnątrz własnych granic. Do tej listy dopisać należy cichą ekspansję tureckiego soft power na Bałkanach, gdzie Erdoğan sponsoruje budowę kolejnych, największych w regionie meczetów, oraz silne oddziaływanie Ankary na kraje muzułmańskie.

Zwycięstwo opozycyjnego kandydata Kemala Kılıçdaroğlu byłoby przełomowe, biorąc pod uwagę to, co nauka, polityka i aktywizm wiedzą o współczesnym autokratycznym populizmie, pokazałoby bowiem, że nawet w warunkach całkowitego upolitycznienia instytucji państwowych da się takiego przywódcę pozbawić władzy.

Czytaj też: Kemal Kilicdaroğlu, turecki Gandhi

Cudu w Turcji nie było

Demokratycznego cudu jednak nie było. Według informacji podanych chwilę przed godz. 19 polskiego czasu przez państwową agencję informacyjną Anadolu przy ponad 97 proc. zliczonych głosów zdecydowanym zwycięzcą drugiej tury okazał się Erdoğan, zdobywając 52,1 proc. poparcia. Jego rywal, reprezentujący porozumienie sześciu opozycyjnych partii 74-letni Kılıçdaroğlu, zdobył 47,9 proc. Nie ziściły się zatem prognozy sprzed dwóch tygodni, że coraz gorsza sytuacja gospodarcza Turcji, trudna do ukrycia korupcja, niegospodarność oraz katastrofalne zarządzanie skutkami wielkiego trzęsienia ziemi z lutego pogrążą urzędującego prezydenta. W systemie, w którym poszerza się spektrum represji, o wolności mediów czy działalności akademickiej nie ma mowy, a władza manipuluje zarówno dostępem do informacji, jak i czasem antenowym przydzielanym poszczególnym partiom w czasie kampanii, zwycięstwo obozu demokratycznego okazało się niemożliwe.

Zwolennicy Kılıçdaroğlu mieli jeszcze nadzieję, że ich kandydatowi uda się odrobić stratę do Erdoğana w późnych godzinach wieczornych. Od popołudnia, kiedy zaczęły spływać pierwsze wyniki, urzędujący prezydent miał cały czas zdecydowaną przewagę. Eksperci tłumaczyli, że to skutek jego większej popularności na prowincji i w małych miastach, gdzie głosy przeliczano szybciej, oraz sposobu podawania wyników przez Anadolu. Podobnie jak dwa tygodnie temu państwowe media najpierw donosiły o przeliczonych głosach na Erdoğana, sztucznie nabijając mu przewagę.

Tym razem reprezentant opozycji nie zdołał nadrobić różnicy. Mnożyły się natomiast podejrzenia o fałszowanie wyborów. Co ciekawe, padały z obu stron. Erdoğan jeszcze w niedzielę wzywał obywateli do „chronienia urn”, sugerując, że zwolennicy Kılıçdaroğlu mogą dopuścić się aktów politycznie motywowanej agresji i sabotować cały proces. Podobne apele wystosowywała opozycja, prosząc, by ci, którzy zagłosowali, nie szli do domu, ale pozostali w komisjach i patrzyli na ręce oficjelom. Na koniec dnia państwowa komisja wyborcza stwierdziła sucho, że „nie odnotowano żadnych zakłóceń procesu wyborczego”.

Czytaj też: Turcja wraca do Syrii? Kolejna wojna z Kurdami na horyzoncie

Antyerdoganizm nie wystarczył

Ciężko mówić o źródłach sukcesu Erdoğana, ponieważ nad tureckimi wyborami od początku wisi pytanie o ich równość i uczciwość. W kraju, w którym wciąż – co pokazują m.in. badania Oxford Reuters Institute – najważniejszym źródłem informacji są drukowane gazety, nie da się myśleć o wygraniu wyborów, gdy w papierowej prasie praktycznie się nie istnieje. Podobnie z internetem – już przed pierwszą turą Human Rights Watch alarmował, że w Turcji są problemy z dostępem do sieci i mediów społecznościowych. A im bliżej głosowania, tym bardziej się nasilały.

Jeśli szukać już namacalnych przyczyn reelekcji Erdoğana, z pewnością należy do nich mocno widoczna dziś w Turcji pamięć wzrostu gospodarczego z ostatnich lat, wzrost prestiżu kraju na arenie międzynarodowej i skuteczna manipulacja kodeksem wyborczym. Osłabiona prześladowaniami, aresztowaniami i brakiem dostępu do mediów opozycja do wyborów szła z przesłaniem, które roboczo nazwać można antyerdoganizmem. Zwrot ku partnerstwu z NATO i Unią Europejską w polityce zagranicznej, zdecydowane potępienie Kremla, bardziej ortodoksyjna (czyli po prostu oszczędna) polityka finansów publicznych. To okazało się za mało, by zyskać ponad połowę z 64 mln głosów oddanych w niedzielę.

Czytaj też: Turcja wciąż blokuje wejście Szwecji do NATO. Finlandia dołączy sama?

Turcja między Rosją, Ukrainą, Bliskim Wschodem

Mimo wszystko Erdoğan w kolejnej kadencji prawdopodobnie zmiękczy kurs, przynajmniej w polityce zagranicznej. Cytowany przez telewizję Al-Dżazira Hakan Akbas, analityk z firmy doradztwa strategicznego Albright Stonebridge Group, zauważa, że nawet taki despota jak on musi zauważyć silną polaryzację swojego kraju. Turcja jest podzielona prawie równo na pół, więc żeby uniknąć większych niepokojów w najbliższych latach, Erdoğan będzie musiał zbliżyć się choć trochę do centrum. Akbas jako możliwe obszary ocieplenia wskazuje przede wszystkim politykę gospodarczą, włączenie do administracji ludzi z doświadczeniem rynkowym, którzy mogliby zwiększyć wiarygodność Turcji w oczach zagranicznych inwestorów.

Podobnie będzie w polityce zagranicznej, gdzie dominujący pozostanie zapewne pragmatyzm. Erdoğan nie odwróci się od Putina, nadal jednak będzie też pomagać Ukraińcom – zależy mu na utrzymaniu otwartych kanałów komunikacyjnych z oboma krajami, żeby Zachód w takiej komunikacji musiał go wykorzystywać.

Na pewno zacieśni też stosunki z innymi autokratami w regionie. W przedwyborczej analizie „New York Times” zauważał, że w ostatnich latach Ankara zbliżyła się politycznie do Emiratów Arabskich, Kataru i Arabii Saudyjskiej. Nawet z Izraelem Erdoğan powinien się dogadać, bo tu kluczowa pozostaje kwestia syryjska. Tak długo jak Turcy są zaangażowani w konflikt, a ich koncyliacyjna polityka wobec Rosji nie wywołuje tam napięć, tak długo Syria pozostaje krajem relatywnie stabilnym. Co dla Izraela jest o tyle ważne, że do omijania sankcji i handlu swoją bronią Syrię od lat wykorzystuje Iran, jego śmiertelny wróg. To skomplikowana układanka geopolityczna, która dopiero niedawno osiągnęła relatywną stabilność, dlatego z jej utrzymania ucieszą się prawdopodobnie wszyscy gracze.

Czytaj też: Bliski Wschód odpływa Putinowi

Turecki efekt mrożący

Do Ankary już spływają gratulacje – jako pierwszy złożył je Erdoğanowi premier Węgier Viktor Orbán, zaraz potem zrobił to prezydent Serbii Aleksandar Vučić, ciepłe słowa popłynęły m.in. z Libii, kolejnego kraju odgrywającego kluczową rolę w kontroli (lub jej braku) ruchu migracyjnego z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy. Po stronie opozycyjnej, jak donoszą zachodnie media, panuje natomiast całkowita cisza. Kılıçdaroğlu nie zaakceptował jeszcze publicznie swojej porażki, ale przed siedzibą formacji nie ma ani tłumu zwolenników, ani reporterów. Możliwe, że obóz demokratyczny spróbuje jeszcze zakwestionować wyniki na drodze sądowej, ale szanse na ich odwrócenie są iluzoryczne.

Turcję czeka więc kolejne pięć lat rządów Erdoğana. Będzie to pięć lat utrzymywania kursu: konserwatyzmu, ograniczania praw kobiet, łamania pryncypiów demokracji i wolności słowa, połączone z lawirowaniem w dyplomacji i naciąganiem zasad gry w międzynarodowych sojuszach. Ten wynik może też wywołać efekt mrożący w innych krajach, które zmagają się z populistycznymi strongmanami wybijającymi zęby demokracji. Istnieje wiele definicji tego ustroju, ale do politycznych trendów ostatnich lat najbardziej pasuje ta stworzona przez prof. Adama Przeworskiego. Amerykański politolog polskiego pochodzenia powiedział kiedyś, że demokracja istnieje wtedy, gdy partie przegrywają wybory. Innymi słowy, musi być możliwe, by rządzący oddali władzę, przegrywając elekcję. W Turcji okazało się to niemożliwe, wręcz niewykonalne. Co od razu podsuwa odpowiedź na pytanie, czy kraj ten jest jeszcze demokracją.

Czytaj też: Bunt sióstr. Czy konserwatywne Turczynki kontra Erdoğan

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną