Na te wyniki czekali obserwatorzy i przywódcy kilkudziesięciu krajów, bo trudno wskazać proces geopolityczny w naszej części świata, w który Turcja nie byłaby zaangażowana. Od wojny domowej w Syrii, kwestii kurdyjskiej i ekspansji NATO, przez nieustanne próby mediowania pomiędzy Rosją i Ukrainą w toczącej się wojnie, kończąc na migrantach i wymuszaniu kolejnych ustępstw na Unii Europejskiej w zamian za trzymanie ich wewnątrz własnych granic. Do tej listy dopisać należy cichą ekspansję tureckiego soft power na Bałkanach, gdzie Erdoğan sponsoruje budowę kolejnych, największych w regionie meczetów, oraz silne oddziaływanie Ankary na kraje muzułmańskie.
Zwycięstwo opozycyjnego kandydata Kemala Kılıçdaroğlu byłoby przełomowe, biorąc pod uwagę to, co nauka, polityka i aktywizm wiedzą o współczesnym autokratycznym populizmie, pokazałoby bowiem, że nawet w warunkach całkowitego upolitycznienia instytucji państwowych da się takiego przywódcę pozbawić władzy.
Czytaj też: Kemal Kilicdaroğlu, turecki Gandhi
Cudu w Turcji nie było
Demokratycznego cudu jednak nie było. Według informacji podanych chwilę przed godz. 19 polskiego czasu przez państwową agencję informacyjną Anadolu przy ponad 97 proc. zliczonych głosów zdecydowanym zwycięzcą drugiej tury okazał się Erdoğan, zdobywając 52,1 proc. poparcia. Jego rywal, reprezentujący porozumienie sześciu opozycyjnych partii 74-letni Kılıçdaroğlu, zdobył 47,9 proc.