Koniec buntu Prigożyna jedynie z pozoru zamyka sprawę. W rzeczywistości szef Grupy Wagnera rzucił Rosjanom w twarz bolesną prawdę: można zająć milionowe miasto w regionie uzbrojonym po zęby, dotrzeć kolumną wojskową pod Moskwę, a przede wszystkim zorganizować pucz i nie ponieść za to kary. Zaś prezydent, który miał rzucić wrogi Zachód na kolana, musiał ustąpić swojemu „Kucharzowi”, czyli zamiast spacyfikować puczystów, poszedł z buntownikami na układ.
Wczoraj wieczorem Władimir Putin bronił swojej decyzji. W zapowiadanym przed Dmitrija Pieskowa jako przełomowe dla losów Rosji przemówieniu nie powiedział nic, co mogło poprawić jego zszargany wizerunek. Ogłosił wielki sukces, bowiem nie dopuszczono do wielkiego rozlewu krwi. Na co – jak twierdzi – liczyli wrogowie ojczyzny. Podziękował obywatelom za najwyższą konsolidację społeczeństwa oraz władzy na wszystkich szczeblach. „Stanowcze, jednoznaczne stanowisko zajęły organizacje społeczne, wyznania religijne, czołowe partie polityczne, a właściwie całe rosyjskie społeczeństwo” – mówił.
Czytaj też: Szarża Kucharza. Czy Prigożyn zastąpi Putina? Jest na to za sprytny
Wagnerowcy żegnani kwiatami
Nic w tym zdaniu nie jest prawdziwe. Reakcja była wszystkim, tylko nie wyrazem stanowczości. Potwierdza to swoboda, z jaką uzbrojone kolumny wagnerowców szły na Moskwę.